Szwedzki Anekdoten to dość intrygujący zespół. Doprawdy jest niewiele kapel, którym udało się zaskarbić szacunek fanów identyfikujących się z całym, coraz szerszym spektrum muzyki progresywnej. Początkowo wydawało mi się, iż przyczyna leży w nieustannej tęsknocie za porzuconym w 1974 roku przez Roberta Frippa genialnym wcieleniem Karmazynowego Króla. Przecież dwa pierwsze albumy Anekdoten Vemod i Nucleus bez zastrzeżeń uznawane były za niezłą kopię starego KC. Dzisiaj jednak zmieniłem zdanie. Faktycznie rozlewające się partie mellotronów (mojego ulubionego instrumentu) muszą kojarzyć się z evergreen'ami typu In The Court..., Epitaph czy też In The Wake of Poseidon jednakże Anekdoten potrafiło na bazie utraconej miłości wybudować własny i bezsprzecznie rozpoznawalny styl, który na pewno mocno zakotwiczony jest w muzyce przełomu lat 60/70. Oczywiście armia malkontentów z pogardą wyraża się o artystach odgrzewających stare, nawet najsmaczniejsze kotlety. Na szczęście owa armia nie jest liczna, a prawdziwi progfani doceniają bez zastrzeżeń cudowne zjawisko jakim jest Anekdoten.
Od ostatniego albumu Szwedów, wydanego w 1999 roku From Within, minęły cztery długie lata i nie ukrywam, iż coraz bardziej zniecierpliwiony przeglądałem stronę internetową Anekdoten w poszukiwaniu jakiejkolwiek informacji na temat nowej płyty. Na początku były obietnice, pobieżne notki o pracy w studio...... i tak właściwie Gravity spadło nagle niczym drapieżny ptak:-) I oto nareszcie przede mną najnowszy album Nicklasa i spółki!!!
Chciało by się powiedzieć "The King is back!!", niby ten sam ale jaki odmieniony. Anekdoten A.D.2003 jest bardziej dojrzały, zadumany, przestrzenny i klimatyczny. Album otwiera kompozycja "Monolith". Oszczędna gitara Nicklasa, dyskretny podkład starych organów, którym wtóruje patetyczny mellotron. Sekcja rytmiczna przelewa się w bardzo charakterystyczny, znany chociażby z From Within, sposób. Dramaturgia utworu również nie budzi autorskich wątpliwości. Pierwszą rzeczą jaka się rzuca w uszy jest wokal Jana Erika. Nie kryję, że na poprzednich krążkach Anekdoten właśnie wyczyny pana Liljestroma budziły największe moje zastrzeżenia - taki niepewny "antyśpiew" często balansujący na granicy fałszu. Tutaj słyszymy wokal pewny siebie, stanowczy, mocniejszy. Czyżby parę zaliczonych lekcji śpiewu????? Kolejny utwór "Ricochet" przekonuje jeszcze bardziej o wokalnych postępach Jana Erika. Pojawia się prawie przebojowa melodia w postaci brawurowego refrenu. Utwór znowu płynie, unosi się na skrzydłach wszechobecnych mellotronów. Jest i zmiana tempa, w której świetna praca basu (oj, i znowu skojarzenia ze starym Wettonem) tworzy podkład pod psychodeliczne brzmienie klawiszy. Jak za muśnięciem magicznej różdżki przenosimy się w koniec lat sześćdziesiątych. "The War Is Over" zaczyna się spokojną, feelingową gitarą klasyczna, której dźwięki tak na prawdę towarzyszą nam przez cały album. W tym momencie budzą się moje pierwsze i nie ostatnie skojarzenia ze starym Pink Floyd z okresu niezapomnianej Ummagumma. Jan Erik śpiewa znowu inaczej. Niski wokal, niezłe pasaże. Linia melodyczna upewnia nas o fascynacji zespołu latami hippisowskiej rebelii. Jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. "What Should But Did Not Die" jest chyba najbardziej mrocznym trackiem na Gravity. I znowu natrętne skojarzenia z PF, tym razem z niezapomnianym "Carefull With That Axe...". Utwór wspaniale narasta spełniając się w konwulsjach gitary i mellotronu przechodząc idealnie w zagadkowy i oniryczny "SW4". Gdzieś w wokalnym podkładzie pojawia się Anna Sofi (nareszcie!:-). Nie po raz pierwszy zresztą duet Jan Erik - Anna Sofi sprawdza się idealnie. Track ten poza atmosferą sennego marzenia jest jednocześnie wielce niepokojący. Wzrasta nieokreślone napięcie. Słuchacz bez mrugnięcia daje się wciągnąć w wir mroku i patosu. Po tej "odjazdowej" dawce następuje kulminacja albumu - tytułowy Gravity. Zaczyna się niewinnie. Surowa gitara, Erik w charakterystyczny dla siebie sposób przekonuje nas, iż "soon an angel's leaving they're ruled by laws of gravity". Po krótkim wstępie następuje eksplozja mellotronów i hipnotycznego rytmu. Bezsprzecznie "Gravity" jest najbardziej dynamicznym utworem na płycie. Jest jednocześnie bezpośrednim nawiązaniem do poprzedniego wydawnictwa Anekdoten. Bez problemowo mógłby się znaleźć na "From within". Bawiąc się w skojarzenia musze tu wymienić znakomity krążek holenderskiego The Gathering "How To Measure A Planet". Podobna atmosfera, podobne riffy. A może skojarzenie wynika z faktu, iż Holendrzy na tamtej płycie zafascynowani byli odrobinkę King Crimson........? Muszę w tym momencie również wspomnieć o znakomitym "Symphonic Holocaust" "anekdotenowo-landberkowego" projektu Morte Macabre. Cóż, wilka ciągnie do lasu:-)))) Po emocjach towarzyszących "Gravity" następuje króciutkie aczkolwiek cudowne uspokojenie. "The Games We Play" po raz kolejny przywodzi mi na myśl stary Pink Floyd. Nawet Jan Erik śpiewa w podobny sposób. Zamykający album instrumentalny "Seljak" stawia ostatecznie kropkę nad "i" jeśli chodzi o psychodeliczną estetykę końca lat sześćdziesiątych. Zbudowany na zasadzie dynamicznych kontrastów jest idealnym dopełnieniem, klamrą spinająca album w nierozerwalną całość - quasi-symfonicznym zakończeniem. Urywa się nagle pozostawiając bolesny niedosyt.....................znowu cztery lata tęsknych oczekiwań??????
Znakomitym uzupełnieniem muzyki zawartej na "Gravity" jest booklet. Surowa szata graficzny, chropowaty papier, prostota. Zdecydowanie wszelkie ozdobniki lub graficzne "wodotryski" byłyby nie na miejscu.
Świetny album. Anekdoten odcinając Crimsonową pępowinę podkreśla jednocześnie nierozerwalny związek z minionymi czasami psychodelicznej awangardy stając się jedynymi w swoim rodzaju mistrzami nastroju i przestrzeni.
Gorąco polecam lub jak to mówią "MUST HAVE" !!!!!