Z pewnością każdy polski fan progresywnej muzy niejednokrotnie popadał w depresję związaną z niemożliwością ogarnięcia wszystkiego co się na świecie w tej materii dzieje. Jest to w zasadzie naturalne. Na szczęście postęp w dziedzinie obiegu informacji, a szczególnie rozwój internetu pozwala na chociażby częściowe śledzenie prog-rockowego rynku.
Mnogość pojawiających się, jednostkowych wydawnictw młodych, często undergroundowych zespołów zasługujących na uwagę, powoduje, iż nie zawsze ten czy ów tytuł zdobywa popularność wśród krajowych fanów. Inaczej jest z kapelami już niemłodymi, legitymującymi się paroma niezłymi wydawnictwami. Po dokonanym „odkryciu” często kręcimy z niedowierzaniem głowami, zastanawiając się, jak to możliwe, że tego wcześniej nie słyszeliśmy...o tzw.”mediach” już nie wspomnę.
Tak też było w moim przypadku, gdy w ręce wpadło mi wydawnictwo szwedzkiej formacji Galleon „Beyond Dreams”. Owszem, nazwa przemknęła mi tu i ówdzie ale twórczość Szwedów nie była mi wcześniej znana.
Początki Galleona sięgają roku 1985 (sic!), kiedy to pod nazwą Aragon trzech muzyków Micke Varn, Goran Fors i Dan Fors zapragnęło dać wyraz swojej artystycznej fantazji. Dalej wypadki potoczyły się w sposób klasyczny. Rok 1989, pierwsze demo, zatytułowane po prostu Aragon. Po zmianie nazwy na Galleon w 1993 roku ukazuje się debiutancki album „Lynx”. Po nim płodni Szwedzi wydali jeszcze sześć płyt, z których przedostatnia „Mind Over Matter” zdobyła największe , powiedzmy „komercyjne” uznanie.„Beyond Dreams” to jak na razie ostatnie wydawnictwo zespołu.
Nie byłoby nic dziwnego w mojej fascynacji tym albumem gdyby nie fakt, ze jest to raczej klasyczne granie................neoprogresywne. Nie ukrywam, że jako niereformowalny progmetalurg nie za bardzo przepadam za tą odmianą muzykowania. Może wynika to z niewiedzy, może przyczyny należy szukać gdzieś w korzeniach fascynacji rockiem....nie wiem. Nie przepadam i już :-) A tu nagle zaskoczenie. Gdybym posiadał album „Beyond Dreams” w wersji analogowej, krążek już dawno byłby zdarty od ilości odsłuchań. Przyznaje się bez bicia – nie mogę się od tej płyty oderwać.
Co mnie urzekło? Mimo, iż Galleon serwuje muzę jak najbardziej osadzoną w zacnych ramach nakreślonych przez tuzów neoproga takich jak Marillion, IQ czy Pendragon jest tu coś jeszcze. Szwedzi w ciekawy sposób potrafili do przepięknie i malowniczo płynących strumyków „neoprogressivu” dolać tu i tam gorących hardrockowych smaczków. Bez obawy. Nie zrobili tego nachalnie. Nie powstało jakoweś monstrum „AOR-neoprogowe” :-) Jak najbardziej zachowane są neopierogowe kanony. Całość jednak wydaje mi się mocniejsza i bardziej strawna. Podoba mi się również umiejętne wykorzystanie charakterystycznego dla art-rocka instrumentu jakim jest mellotron. Tworzy on delikatnie utkane podkłady, co w połączeniu ze świetnym fortepianowo-syntezatorowym „drivem” może słusznie przywodzić na myśl twórczość Genesis, a nawet.............ziomków Galleona – The Flower Kings. Muszę w tym momencie zaznaczyć, że im dłużej słucham płyty „Beyond Dreams” tym więcej odnajduję analogii z Kwiatowymi Królami, daleki jednak jestem od bezpośrednich porównań.
W tym momencie recenzji powinno pojawić się szersze omówienie utworów znajdujących się na płycie. Jednak z całą premedytacją rezygnuję z tego. Siedem tracków z „Beyond Dreams” tworzy nierozerwalną przepiękną całość, którą trudno by dzielić i analizować. Po prostu świetnie się tego słucha. Bo czy mamy do czynienia z przebojowym „Before the Sunrise”, czy tez z lekko Crimsonowym „Let Us Be Amazed” lub chyba najmocniejszym, stanowiącym apogeum albumu „Parasite” za każdym razem nie możemy wyzwolić się z delikatnego uścisku malowniczego neo-proga jakim obdarza nas Galleon. Świetny stuff.
Za każdym razem staram się przemycić słówko dotyczące wokalisty:-) W tym przypadku basista Goran Fors obdarzony jest nieprzeciętną, niską i ciepłą barwą głosu, która czasami kojarzy mi się z .....frontmanem Anathemy, „podkręconym” jednak o parę dźwięków do góry:-) Idealnie komponuje się on z bajkowym krajobrazem nakreślanym przez kolegów.
Reasumując. Znakomite wydawnictwo, które polecam nie tylko smakoszom neopierogów. Muzyka Galleona wraz z pojawiającymi się właśnie za oknem promieniami słońca potrafi rozmiękczyć duszę nawet zatwardziałego progmetaloffffca....:-)