Od pewnego czasu Skandynawia, a w szczególności Szwecja jawi mi się jako progresywny prestidigitator wyciągający z przepastnego cylindra niezłe zespoły niczym tłuste króliki o zadbanej i połyskującej sierści. Jednym z takich okazałych zwierzątek jest młodziutki band o nazwie Andromeda. Nie wiem czy powstając w 1999 roku członkowie zespołu zdawali sobie sprawę, że Andromeda może kojarzyć się progfanom na całym świecie z legendarnym zespołem końca lat sześćdziesiątych, a i inne bandy, chociażby amerykański Andeavor, używały tej nazwy w pewnym okresie swojej działalności. Trudno powiedzieć, w każdym razie oto przed nami debiutancki album młodych Szwedów „Extension of the wish”.
Muszę przyznać , że od pierwszych taktów muzyka zawarta na tym albumie mnie zachwyciła. Jeszcze nigdy nie słyszałem progmetalu zagranego w tak energetyczny i bezpardonowy sposób. W zasadzie nie znajdziemy tu nic odkrywczego. Jest to solidny metal o mocno wyczuwalnych thrashowych korzeniach, zaprawiony dużą dawką progresywnych elementów. Na uwagę zasługuje klawiszowiec Martin Hedin. Gość gra oszczędnie, bez zbędnych technicznych fajerwerków, stosując bardzo konserwatywne i mało wyszukane brzmienia. Efekt natomiast jest znakomity. Nie da się ukryć, że właśnie ta pozorna lapidarność gry jest tutaj niezaprzeczalnym atutem. Martin po prostu wie kiedy i jak zagrać. Proste. Prawda? Niestety nie każdy muzyk grający na keyboard’ach zna tę, wydawać by się mogło, oczywistą maksymę. Sekcja rytmiczna Andromedy w osobach perkusisty Thomasa Lejona i basisty Gerta Dauna nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Nie znajdziemy tu kanonad wirtuozerskich popisów. Chłopaki grają po prostu „krótko i na temat”, stanowiąc idealny podkład dla najjaśniejszej chyba gwiazdki w gwiazdozbiorze Andromedy – dwudziestoletniego gitarzysty Johana Reinholdza. Johan nie ukrywa, iż jego wielką inspiracją są mistrzowie „wioślarstwa” John Petrucci i Steve Vai. Myślę jednak ,że ten młody muzyk ma ogromny potencjał i jest w stanie, co zresztą słychać na płycie, wypracować własny rozpoznawalny sposób gry. Osobna historia albumu „Extension of the wish” to wokalista Lawrence Mackrory, który....................nie jest członkiem zespołu, lecz wynajętym muzykiem sesyjnym, co rzadko spotyka się wśród muzycznej braci. Jak śpiewa kolega Lawrence? Hmmm.....przede wszystkim nie przeszkadza. Poprawny wokal o wąskiej skali z dość ciekawymi i melodyjnymi liniami. Pisząc poprawny, mam na myśli wokalizę pozbawioną fałszów i kontrowersyjnych barw, co jest niestety zmorą sporej części współczesnych progresywnych zespołów. Obecnie stały etat wokalisty Andromedy zajmuje niejaki David Fremberg. Pozostaje tylko mieć nadzieje, iż nie jest on gorszy od swojego sesyjnego poprzednika. Po krótkiej wizytówce muzyków maczających palce w wydawnictwie „Extension of the wish”, czas na bliższe przyjrzenie się zawartości albumu. Płyta skonstruowana jest na najlepszych, że tak powiem, Hitchcock’owski zasadach. Wszystko zaczyna się trzęsieniem ziemi w postaci brawurowo, wręcz przebojowo wykonanego ”The words unspoken”. Potem napięcie stopniowo narasta. Słuchacz nie ma dosłownie czasu na chwilę odpoczynku. Porywające „Crescendo of thoughts” czy dwa siarczyste thrashowe numery „In the deepest of waters” i „Star shooter supreme” zwalają po prostu z nóg. Jest i obowiązkowy track instrumentalny w postaci „Chameleon carnival” najeżony ciekawymi riffami i bardzo oryginalnymi solówkami klawiszowymi. Niewątpliwą perełką tego albumu jest tytułowy, liczący około dziesięciu minut „Extension of the wish”. Oj, dzieje się tutaj, dzieje. Od spokojnej, nostalgicznej gitary poprzez wokal o mrocznej i jednocześnie tęsknej linii melodycznej, po wspaniałe progmetalowe rytmy łamańce okraszone wspaniałymi dialogami gitarowo-klawiszowymi. Ręce same składają się do oklasków. Płytę zamyka „Arch angel” ze wspaniałym solo gitarowym i z zaskakującymi zmianami nastrojów. Do wyboru, do koloru – melancholia, zaduma i....ognisty thrash. Mniam. Gdy wybrzmiewają ostatnie akordy „Extension of the wish” mamy wrażenie ogromnego niedosytu. Już koniec? Tak, to prawda. Minęły przecież 44 minuty. Co zatem robimy? Jeszcze raz naciskamy klawisz „play” i...jeszcze raz itd., itd. Znakomity materiał. Muzyka fundowana przez panów z Andromedy ma niesamowicie radosne i pozytywne przesłanie. Nieee, nie zrozumcie mnie źle. Pisząc radosne nie mam na myśli bezmyślnie uśmiechnięty i przylizany boysband. Po prostu jest wręcz namacalnie wyczuwalna radość tworzenia i głęboka wiara w swoją muzykę. Młodzi Szwedzi udowadniają, że nadmierne stechnicyzowanie oraz nierzadko przerost formy nad treścią nie jest jedynym kierunkiem rozwoju progmetalu. Jest jeszcze alternatywa leżąca gdzieś u podstaw tzw. „rock and roll’a” - czysty żywioł i klarowność przekazu. To nie przeżytek. Tak tez można tworzyć świetną, progresywną muzykę. „Extension of the wish” zasługuje na mocną 8. Ze względu jednak na debiut i chęć zdopingowania zespołów takich jak Andromeda stawiam ze spokojnym sumieniem 9. Kończąc, przestaję klaskać, bo niestety ręce już bolą..........................jak na razie debiut roku.