Nie istnieje chyba artysta, który o swoim najnowszym dziele nie wypowiadałby się w samych superlatywach. "To nasz najlepszy album w całej karierze" twierdzą zgodnie Nick Barrett, Clive Nolan, Fudge Smith i Peter Gee. Trudno się z tą opinią nie zgodzić. Mimo, iż poprzednie albumy zespołu takie jak "The World", "Window Of Life" czy choćby wydany 5 lat temu "The Masquerade Overture" pełne są klejnotów w rodzaju "Am I Really Losing You?", "The Voyager", czy chociażby "Masters Of Illusion", ostatnia propozycja grupy Pendragon "Not Of This World" jest jako całość bez wątpienia dziełem najbardziej dojrzałym.
Emocji nie brakowało w muzyce grupy Pendragon nigdy, ale chyba też nigdy dotąd ich propozycja nie emanowała tak niezwykłą siłą i czarem. Jeszcze nigdy dotąd nie była tak wspaniale brzmieniowo i kompozycyjnie wyważona. Wydaje się, że wraz z upływem czasu Pendragon odbywa podróż ku rubieży świata Pink Floyd. Potwierdza to subtelne połączenie pierwszych dźwięków gitary i spokojnego klawiszowego tła, które majestatycznie wkraczają w świadomość odbiorcy.
"If I Were The Wind [And You Were The Rain]" to jedna z najbardziej poruszających kompozycji i zarazem wspaniałe wprowadzenie. Otwarta wspomnianym gitarowym solo urzeka linią melodyczną i pełnym uczucia śpiewem Barretta. Fortepianowa koda, a zwłaszcza pierwszy wers "It's all... so fearless now" jest prawie dalekim echem "Every Stranger's Eyes" Rogera Watersa...
"Dance Of The Seven Veils" miał być w swoim założeniu czymś na kształt "Another Brick In The Wall". Wydaje się, iż niewiele pozostało z dawnego zamysłu. Może to i dobrze? Zamiast chwytliwego riffu otrzymujemy bowiem utrzymaną w pastelowych barwach dwuczęściową kompozycję z kolejną - wysokiej klasy partią gitarową jako interludium. Finał kompozycji przynosi repryzę przepięknego tematu wprowadzonego w utworze wcześniejszym.
Część środkową albumu wypełnia tytułowy "Not Of This World". W jej dwóch pierwszych częściach zdecydowanie na czoło wysuwa się Clive Nolan ze swymi wszędobylskimi (może już nieco wyeksploatowanymi?) klawiszowymi "łamańcami", (choć z drugiej strony - kanon przecież zobowiązuje...), lecz to właśnie część trzecia ("Green Eyed Angel") w pełni zasługuje na miano muzyki nie z tego świata. Nie bez przyczyny Nick Barrett uznaje ją za jeden z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek napisał. Cała magia, jaką potrafi wzniecić Pendragon znalazła swe odbicie w tej cudownie zaaranżowanej i napisanej według najlepszych recept ponad 6-cio minutowej balladzie. A każda nuta w grze Barretta szczera i odlana ze złota. I tylko szkoda, że trwa ona tak krótko...
"A Man Of Nomadic Traits" jest już utworem o zdecydowanie większej ekspresji, wyróżniający się ciekawym refrenem zaśpiewanym z iście gabrielowską manierą. 11-to minutowe dzieło ani na moment nie pozwala oderwać ucha. Nastroje i malowane obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ich mnogości dorównuje chyba tylko ilość detali na (jak zwykle bajecznej) okładce albumu autorstwa Simona Williamsa.
Zakończenie płyty w postaci utworu "World's End" to już niekwestionowane mistrzostwo nastroju i perfekcji wykonania. Powraca pamiętany z początku albumu gitarowy motyw pełniąc tym samym rolę klamry spajającej album. Duch Pink Floyd daje o sobie znać raz jeszcze (także wtedy, gdy wejrzymy w dość ponury tekst). Eksplozja emocji ulega wyciszeniu i oto pojawia się króciutki, lecz jakże piękny instrumentalny fragment. Nie jestem pewien, czy to drzemiące w grze zespołu ciepło, czy może wypowiedziany zaraz potem przez wokalistę wers rozpoczynający się od słów "These are the shores..." przywołuje obraz nadmorskiego brzegu. Zapewne i jedno i drugie. Niespodziewanie utwór nabiera tempa dzięki umiejętnej parafrazie motywu zaczerpniętego wprost z "Watcher Of The Skies" Genesis. Ukojenie przynosi "And Finally..." - druga część kompozycji, zamykając album (podobnie jak w przypadku "The Masquerade Overture") kunsztowną, niezwykle liryczną grą Barretta.
A potem? A potem raz jeszcze wciskamy przycisk play. Album "Not Of This World" jest potwierdzeniem, że zespół Pendragon ma wciąż wiele do przekazania, że wciąż się rozwija. Nie może tu być mowy o jakiejkolwiek regresji, czy pożeraniu własnego ogona.
Bez wątpienia jest to muzyka nie z tego świata. Nie jest bowiem możliwe, by nasz własny mógł być aż tak doskonały.
Na krążku znalazły się również (jako dodatek) akustyczne wersje dwóch wcześniejszych kompozycji grupy, które polska publiczność miała okazję poznać w tej formie już wcześniej na wydanym wyłącznie w naszym kraju kompilacyjnym albumie "Pendragon: The History".