Minęło pół dekady od wydania bardzo ciepło przyjętego albumu "An outacast of the islands", Colin zagościł w Polsce z nowym zestawem przyjemnie brzmiących utworów "In the meantime".
W nagraniu tradycyjnie pomogli mu znakomici polscy instrumentaliści Zbyszek Florek, Maciek Meller oraz trzon Amarok, Michał Wojtas, z którym Colin brał udział na drugim albumie Amarok - Neo Way, którego wydanie zbiegło się z ukazaniem tego albumu. Oprócz tego wspomagali go Hendrik Maas, Andreas Hirche, Ben Mandelson, Andras Tiborcz i Lars Tordes. In the meantime to spokojny album. 9 wysmakowanych utworów, przygotowanych precyzyjnie, przypomina o poprzedniej płycie, jednak nieznacznie się różni od niej. Brak nazwisk takich jak Steward, Karolak, Latimer, brak orkiestry symfonicznej i króciutkich etiud pomiędzy utworami, za to jest klimat, spokojna, nastrojowa a przede wszystkim przepiękna muzyka. Nie brakuje delikatnego brzmienia gitar akustycznych, pianina, długich spokojnych stylowanych na fusion solówek. Z pośród utworów są te bardziej przypominające poprzedni album artysty, Dissident Song, So hard to say goodbye z przepięknym solo oraz As we say goodbye.
Nowością jest brzmienie fusion z elementami clubbingu na Slow train blues, oraz "zniekształcony" głos wokalu, tak wszystkim się kojarzący ze Schizofremikiem. Mój osobisty faworyt na tej płycie. Ciekawie podkreślona dynamika oraz bogactwo brzmień bardzo mile zaskakują - ale w końcu Colin znany jest z symfonicznego podejścia do twórczości. Nie brakuje też elementów post-camelowskich - w końcu granie w takim zespole ma prawo się udzielić w klimacie utworów autorskich, Bridge of sighs przenosi nas brzmieniem w czar "Harbour of Tears". Nowością wobec poprzedniej produkcji jest akustyczny charakter wielu utworów jak otwierającego Disident Song, As we say goodbye, m.in. które Colin zaprezentował podczas legendarnego koncertu pożegnalnego Quidam w lutym tego roku w Inowrocławiu.
Z pośród zaproponowanego zestawu utwory wyróżniają się między sobą odrębną stylistyką, oprócz brzmień gitarowych często Colin sięgał po elektronikę, nierzadko korzystał z elektronicznej perkusji oraz melotronu. Choć muzyka na pierwszych 10 odsłuchań nie pozwala się skupić na treści lirycznej - ale można o niej napisać - skupia się na egzystencjaliźmie.
Lubię czasem sięgnąć po Rickiego Martina, ale teraz ma on u mnie konkurencję pod postacią tej właśnie płytki. Wobec albumu po jego przesłuchaniu nie da się przejść obok - zostaje w pamięci, a ze względu na to zróżnicowanie klimatyczne godny polecenia na chwile, kiedy będziecie mieli wszystkiego dość. Naprawdę warto.
Ze względu na znajomość jaka wiąże mnie z Colinem, nie wystawiam oceny gdyż może ona być nieobiektywna w oczach osób, które mogą nie trawić takiej muzyki. Colin jest na mojej liście osób, których twórczości nie mogę się oprzeć. Jednak wyrażam głębokie uznanie dla artysty, potrafi wywołać muzyką uśmiech u człowieka. Brawa dla muzyków towarzyszących. Pozycja jak najbardziej udana.