Paskudna zima. Jak nie -17 w aucie, to chlupa. Zziębnięty wróciłem do biura aby wgramolić się na swój prezesowski fotelik, rozkręcić ogrzewanie, zalać ciepłej herbaty z rumem i najzwyklej w świecie odtaić. „Cholerna sprężarka” wymsknęło mi się, ale w bardziej niecenzuralnych słowach. Coś dodałem na wejściu że nigdy więcej nie wsiądę do komputera na kółkach. W drzwiach biura przywitali mnie „młodzi”, usilnie dopytujący się o płyty do recenzji czy jakieś koncerty. Płytki były. PCV i glazura – do umycia. „Kto tu tyle syfu narobił?” - ryknąłem. „Ty, szefie” - odpowiedział Kamil. Hmm – krótki przegląd bieżnika obuwia „Ja zimą w trampkach nie chodzę” – spojrzenie nasze padło na kolegę Strzyża, trenującego przed sobotnimi baletami. Młodzi poczuli obowiązek i zajęli się na wyścigi płytkami, tymczasem zaszyłem się w skromnym pokoiku, zapuściłem „coś” cieplejszego, co by bardziej chłopaków z mopami rozgrzać a przede wszystkim poprawi humor po koczowaniu na zimnostradzie a przed nieplanowanymi wydatkami. Krótkie zerknięcie przed drzemką na njusy i pocztę, łyk herbaty z rumem ... nawet nie słyszałem kiedy doktór nam wlazł do firmy, a wchodził jak zawsze głośno - w amerykańskim stylu, z okrzykiem 120 decybeli: "Honey, I am home!". Obudził mnie dopiero telefon i skrzeczący rechot Kapały. Walczak z tournee po UK dzwonił – „a pamiętacie o urodzinach Steve’a? Dawać mi te pytania!” – huknęło z głośnika. "Lodzio miodzio, szeregowy" poszło w drugą stronę. Kapała wrzucił sarkastycznie „to już nie Olcia?” po czym mocno pociągnął nosem wyczuwając zapach rumu. Coś jęknął z nutką żalu i zazdrości o jakichś wymaginowanych libacjach w firmie pod jego nieobecność, po czym odwrócił się i zaszył w redakcji za komputerem cicho oglądając coś na youtube. Nie dopytywałem co porabiał na dyżurze, ale na pewno nie męczył się przemarznięty czekaniem na naszych wspaniałych przepastnych autostradach bez pasów awaryjnych na assistance i wciągając na lawetę półtoratonowy komputer z zablokowanymi przez padły akumulator automatycznymi hamulcami. W zamian w ciepłym szpitalu, z gorąca herbatą albo co lepsze pyszną pachnącą świeżo zmieloną kawą dopełniał obowiązków przysięgi Hipokratesa. Świeżo zmielona kawa - tego mi trzeba. Urodziny oddelegowane do kolegi Łukasza, dyspozycje wydane, kalendarz ułożony, teksty sprawdzone – można się w końcu oddać najprzyjemniejszej części tej roboty ...
„Jest zima, to musi być zimno” – przypomniał mi się kultowy tekst z „Misia”. Całe szczęście że wśród zaległych płyt była jedna mocno rozgrzewająca i odjazdowa pozycja. Snapper bezlitośnie chciał potraktować nas promocyjnym linkiem do posłuchania albumu, całe szczęście niedługo później Łukasz zamówił na Amazonie rzeczony krążek, po czym podrzucił go w normalnej dla człowieka formie, którą można włączyć w najzwyklejszym odtwarzaczu CD.
Paper Monkeys. Brytyjscy magicy od psychodelicznej elektroniki w regularnych 3 letnich odstępach serwują nam kolejne wydawnictwa studyjne, co jakiś czas dodatkowo wzbogacając swoją dyskografię a to koncertami a to miksami swojej twórczości. „Paper Monkeys” to 21 długogrający album studyjny licząc te zawierające premierowy materiał – nie koncertowy, nie miksy/remiksy, nie składanki. Gdyby chcieć wypełnić sobie półkę wszystkimi wydawnictwami, trzeba zrobić miejsce na - lekko licząc - 30 pozycji. To pokaźny dorobek w 28 letniej karierze tego zespołu. Muszę jednak zaznaczyć, że muzyka Ozric Tentacles nie ulega aż tak diametralnej ewolucji jak ma to miejsce w przypadku innych zespołów. Tak i w przypadku „Paper Monkeys” nie słychać diametralnej zmiany, są za to bardzo klimatyczne urozmaicenia. Dla tych co po raz pierwszy mają okazję poznać zespół – Ozric Tentacles to instrumentalna formacja, kręcąca się w nurcie muzyki elektronicznej, space rocka , funky, psychodeli i ambientu. Cechuje ich łączenie rytmicznej - drum,n,bassowej czy funkującej perkusji z melodyjnym, bogatym efekciarsko graniem w formie długich suit pełnych wszelakich form elektronicznych czy gitarowych popisów. I jest to muzyka mocno uzależniająca. Pracując po nocach tudzież w momentach kiedy człowiek nie chce aby mu cokolwiek innego przeszkadzało, to najrozsądniejszym wyborem jest albo muzyka klasyczna albo właśnie dyskografia Ozriców. Niejako na potwierdzenie tych słów u znajomego architekta na półce odkryłem większość albumów tego zespołu - skomentował to krótko – przy tej muzyce da się spokojnie popracować. Coś w tym jest, służy ona twórczemu myśleniu niezależnie czy kreśli się kolejne linie w archicadzie czy produkuje kolejne linie kodu w Netbeans. Przy muzyce Ozriców można się zatracić w czasie. Dlatego słuchając ich muzyki – patrzcie czasami na zegarek.
Pisałem że muzyka Ozriców nie ewoluuje? Są kosmetyczne zmiany, nie takie drastyczne z punktu widzenia innych zespołów. Na pewno nie można napisać o nich zdania „najnowszy rewolucyjny album” a tym bardziej w drugą stronę o zżeraniu własnego ogona. Nie w ich przypadku. Są momenty znane jak choćby mocno eksponowany elektroniczny bas przy delikatnych ambientowych plamach jak w Air City czy Lost In The Sky - znany choćby z wcześniejszych albumów „Become the Other” czy „Spirals in Hiperspace”. Także rytm z narastającym tempem, który swojego czasu Porcupine Tree nagrało na epce „Staircase Infinities”. Ale ... no właśnie o tych zmianach. Do połowy albumu słyszymy momentami stary klasyczny Ozric, czasami jakieś ciekawe wstawki i bardzo ciekawy tytułowy „Paper Monkeys”. Zaskoczył mnie za to utwór „Will of the whisps”, zbliżony klimatem i dźwiękami do wielu pozycji z „Songs of the Distan Earth” mistrzowskiej ręki Mike’a Oldfielda. Także kolejnym zaskoczeniem był dla mnie „Plowm”. Nie pojawiłem się na letnich koncertach 2 lata temu w Inowrocławiu, choć było to w planach wyjazdowych, nie wiem czy tam grali ten utwór, ale musiałby wywołać żywą reakcję publiczności. Ten efekt strojonego radia jest kapitalny, lekka nutka jazzu w popisówce klawiszowej i ten klimacik rodem z klasycznego funky. Jak zwykle każda nowa płyta Ozriców to radość dla fanów tak zakręconego grania. Dla mnie absolutne must have.