All the meaningless words on the mobile phone…
Zabierałem się do tej recenzji, zabierałem i nie mogłem zabrać. Musiałem do niej podejść troszeczkę inaczej, niż do „Sol29” (pisanej przeze mnie równo dwa lata temu). A to dlatego, że Nosound nie jest już takie nieznane i obce. Ponadto mieliśmy w tym roku okazję zobaczyć zespół na żywo. Niestety na swoim stoisku nie sprzedawali wtedy jeszcze recenzowanej tu pozycji (tylko coś a’la pocztówki z okładką). Ale to nic, bo i tak długo nie trzeba było czekać na trzeci album Włochów. Tylko rok dzieli „A Sense Of Loss” od poprzednika. Najwidoczniej Giancarlo Erra chciał pójść za ciosem... Bo „Lightdark” było ciosem, prosto w serce. Potrzebowałem czasu, żeby się przekonać do tamtej płyty, ale dzisiaj to bez wątpienia moja ulubiona pozycja w dyskografii Nosound. Melancholia, nostalgia, klimat, teksty o wspomnieniach dawnych miłości… To było to!
Myślicie, że nowe dzieło Erry i spółki jest pod tymi względami w jakiś sposób różne?
Nie? No to macie rację. Trzeci już raz wypchali płytę po brzegi melancholią, nostalgią i smutkiem… Wszystko jest podobne – od nastroju po teksty. No ale kto by się spodziewał radosnej muzyczki i Erry śpiewającego o pięknej pogodzie za oknem i jaki to on nie jest szczęśliwy?:) Nosound lubimy za coś innego i, jak dla mnie, może tak grać do końca świata… A że „A Sense Of Loss” to wszystko, co Nosound potrafi najlepiej i kolejny raz najwyższej jakości… Można się tylko cieszyć.
Poza tym… Nie jest aż tak „tak samo”, żeby się tylko nudzić przez te 51 minut i narzekać, że to już było.
Some Warmth Into This Chill poznałem już na tegorocznym Ino Rock Festival. Odsyłam do
relacji z tego wydarzenia, bo występ Nołsandów był naprawdę wybitny, a otwieracz „A Sense Of Loss” był również otwieraczem tamtego wieczoru. Już wtedy wiedziałem, że muszę mieć tę płytę. Po prostu muszę! Robiło wrażenie na żywo, robi studyjnie. I bardzo, bardzo szybko porywa słuchacza w sentymentalną podróż.
A czym nas uraczy ta podróż…? Rozmarzeniem w słuchawkach, odkopaniem wielu wspomnień i zapomnieniem o bożym świecie. Opisywać całej trasy nie będę, gdyż jest bardzo spójna i jednakowa przez całe pięćdziesiąt minut. No ale coś napisać trzeba… No to moim ulubionym momentem albumu jest chyba
Tender Claim. Świetna i pewnie poprowadzona rzecz, do której chce się wracać i wracać i wracać… kiedy tylko zajdzie słońce. Właśnie! „A Sense Of Loss” nie da się słuchać w dziennym świetle, no chyba że za oknami szaro, deszczowo i jesiennie-zimowo (tak jak teraz).
Bardzo ładnie wyszedł też powrót do oparcia muzyki na gitarze akustycznej, czego na „Lightdark” nie było wcale.
My Apology to chyba najbardziej (i tak naprawdę jedyny) wilsonowski utwór na płycie. Świetna rzecz, ale blednie przy kolejnym utworze. Bardzo powolutkie, snujące się
Constant Contrast hipnotyzuje słuchacza. Zahipnotyzuje podwójnie, kiedy słucha się „A Sense Of Loss” w całości, co zalecam. Monotonne plumkanie gitary i pianina, jakieś odgłosy miasta (?) i szumy w tle. Poezja.
Stacją końcową sentymentalnej podróży jest najdłuższe na krążku
Winter Will Come. Mogę śmiało powiedzieć, że to chyba najlepiej zaczynający się kawałek Nosound. Narastające dźwięki skrzypiec, jakby cały czas urywane i nieśmiałe… Strzał w dziesiątkę! Później jest już tylko lepiej, całkiem zmiennie. I ta kanonada na sam koniec, niczym wyrzucenie z siebie wszystkich skumulowanych w środku uczuć, emocji i cierpienia. Piękne. Piękna płyta.
Hmmm… Robiąc taki przekrój od „Sol29”, można dojść do wniosku, że Erra wyrobił się jako kompozytor. Wydaje się być twórcą dużo lepiej wiedzącym co chce osiągnąć. Do tego wykorzystuje coraz więcej środków wyrazu… i chyba dlatego wolę „Lightdark”, bo było bardziej minimalistyczne. Ale to rzecz gustu. Nie wątpię, że wiele słuchaczy polubi „A Sense Of Loss” najbardziej z całej trójki.
Miałem dać osiem gwiazdek, ale jeszcze teraz poprawiając tekst i jednocześnie słuchając „A Sense Of Loss” poczułem ten klimat bardziej, niż kiedykolwiek. Czyli tak samo jak z „Lightdark” – potrzebowałem trochę czasu i oswojenia się z materiałem. Bajka… no mam słabość do takich rzeczy i już!
Pozostaje nam czekać na czwarty album… Tylko czy nie będzie to już wtedy zbyt dużo? Zobaczymy… Może obrót o 180 stopni?:)