Przewrotnie recenzję debiutanckiego albumu Riverside zaczyna tekst grupy Marillion z czasów, gdy wokalista nie wzbudzał kontrowersji, a i przyznawanie się do kibicowania temu zespołowi nie traktowane było w kategoriach „obciachu”. Z biegiem czasu wszystko zmieniło swoje proporcje, bo Marillion już nie jest tym zespołem, który pamiętamy, a zmiany w ich muzyce nie są raczej powszechnie akceptowane. Z Riverside dzieje się podobnie – zmienia się postrzeganie grupy, wymagania rosną, a to nie zawsze odbierane jest pozytywnie. Nie chcę przez to powiedzieć, że widzę analogię, a jedynie zaznaczam, że próba forsowania własnego zdania na siłę, niezależnie od tego, kto to zdanie narzuca, prowadzi donikąd. Cytat z Marillion wynika zatem z jednej strony z dość kontrowersyjnego postrzegania obu zespołów w tym serwisie (skrajnego zazwyczaj postrzegania), a z drugiej strony … przecież nic nie dzieje się bez przyczyny – to o tym jeszcze na koniec.
Nie odnosząc się do muzyki, bo i po co, skoro tyle osób swoje zdanie na ten temat wypowiedziało, kilka słów na temat nośnika i brzmienia. Dźwięk? Bez zarzutu. Tłoczenie? Też bardzo dobre, po iluś tam przesłuchaniach zupełnie nie widać, ani tym bardziej nie słychać jakiegokolwiek zużycia. Zmieniona okłada akurat mnie podoba się bardziej, niż oryginał, a sam druk nie budzi zastrzeżeń.
Skąd wobec tego ten cytat na początku? Ano, zdanie to pojawia się, bo ludzie traktują osoby słuchające winyli / muzyki progresywnej* (*niepotrzebne skreślić) dość obcesowo. W erze cyfrowych nagrań, ściągania z sieci czego-to-bądź osoba, którą bawi muzyka z czarnych krążków jawi się swego rodzaju dziwakiem. Dziwakiem, który na dodatek jeszcze płaci za muzykę. Cóż, prawo ludzi, by tak myśleć, podobnie jak moje, by takiego formatu używać. Stąd Freaks. I … zupełnie mi to nie przeszkadza.