Wracam sobie znad Warty, gdzie między trzcinami bezczelnie i pewnie karygodnie (jakby to powiedzieli ekolodzy) mierzyłem z obiektywu do żurawi, ganiałem za danielami i generalnie starałem się zrzucić z siebie kurz całotygodniowego użerania się z problemami stwarzanymi przez ludzi, którzy nic innego nie mają do roboty. Weekend, zawsze gdy nadchodzi, jawi się jakąś oazą pośród piasku sypiącego się w trybiki ludzkiej maszynerii, która jeszcze jakoś funkcjonuje, ale jak długo – nikt nie wie.
Wyjaśnię, skąd mnie wzięło na takie dźwięki. Ano pokrętnie czasami muzyka dociera do słuchacza. Najpierw był film, ale nie taki „holiłódzki", tylko bardziej dokumentalny. O Ziemi, czasie, zmianach i … jakby to powiedzieli niektórzy – kłamstwach o globalnym ociepleniu. Ale ja tu nie o filmie, a o muzyce. Armanda Amara soundtrack do obrazu Home zrobił na mnie niesamowite wrażenie, chyba równie wielkie, jak zdjęcia miejsc, które w filmie się pojawiają, zapierając dech.
Ech… jest coś tak nieodparcie tajemniczego w tej muzyce, że nie potrafię oderwać się od niej od wielu dni. Levon Minassian, fanom dobrej muzyki powinien być znany choćby za sprawą Petera Gabriela. Były frontman Genesis (użyję tego określenia, choć Gabriela zrobił wszystko, by tak o nim nie mówić) słynie z tego, że w jego studiu lub też z nim samym nagrywają, bądź występują ludzie, którym do szerszej publiczności trudno się przebić. Albo grają zbyt ‘trudną’ muzykę, albo zdecydowanie ‘niekomercyjną’ (chyba, że umiera polski papież, wtedy nic z tych rzeczy nie jest passe), albo w ogóle ani nie wyglądają. A już tym bardziej, że nie eventują w odpowiedni dla współczesnego cywilizacyjnego świata sposób. Minassian jest takim właśnie „odkrytym” artystą. Wystąpił na koncertach z Gabrielem, grał na ścieżce dźwiękowej do filmu Passion Mela Gibsona. Songs From A World Apart to prawie solowe wydawnictwo.
Wyróżnienie jakiegokolwiek z nagrań byłoby naruszeniem granicy. Ta płyta to całość, mistycznie wręcz oplatająca słuchacza z każdym kolejnym przesłuchaniem. Zaczyna się tak, jak powinna się zacząć – od symfonicznych pasaży i śpiewu doudouka, a kończy … teraz wydaje mi się, że jest to jedyny możliwy sposób – wokalizą Nustat Fateh Ali Khana. Którego przedstawiać nie trzeba, prawda?