ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Yello ─ Touch Yello w serwisie ArtRock.pl

Yello — Touch Yello

 
wydawnictwo: Universal Music Group 2009
 
1. You Better Hide (feat. Heidi Happy)
2. The Expert
3. Electric Frame
4. Part Love
5. Stay
6. Friday Smile
7. Till Tomorrow
8. Tangier Blue
9. Out Of Dawn
10. Scorpio Rising
11. Vertical Version
12. When Love
13. Trackless Deep
14. Taklan Makan
 
Całkowity czas: 54:48
skład:
Dieter Meier / Boris Blank oraz gościnnie Heidi Happy / Till Brönner / Dorothee Oberlinger
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,16
Arcydzieło.
,6

Łącznie 41, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
08.01.2010
(Recenzent)

Yello — Touch Yello

Początek stycznia. Śniegu kilkanaście centymetrów, jakbym mieszkał w jakichś górach, czy na innym mazurskim biegunie zimna, a nie w centrum Wielkopolski. Cisza na osiedlu byłaby, gdyby nie sąsiad odpalający codziennie tego swojego nieśmiertelnego malucha, aby ten zagrzał się (odtajał?) z dziesięć minut, zanim wyjedzie do pracy. Kot śpi na kaloryferze, traktując go – to oczywista oczywistość – jak zapiecek. Żona modeluje fryzurę i tylko syn przewracając się z boku na bok powtarza: „jeszcze minutkę tato”. Ot, poranek jak co dzień.

Wychodzę z domu licząc, że płyta, którą niosę w ręce dopasuje się do porannego słuchania, albo że będzie idealnym uzupełnieniem szumu wentylatora w pracy. To już byłby sukces. Może też się zdarzyć, że posłucham tych utworów wracając do domu (jak to cholerne Sony nie przestanie działać – nie mam pojęcia, jakie oni łapówki muszą dawać, by ten ich sprzęt był instalowany w nowych autach!), a już naprawdę rzadko zdarza się kolejne, tym razem wieczorne słuchanie przy kawie, ogniu w kominku i z książką w ręce.

I tak się stało. Między klasyką bluesa, a muzyką baroku dotarło do mnie – za sprawą przyjaciela – najnowsze dzieło grupy Yello. Zespołu zaniedbanego w tym serwisie, traktowanego z przymrużeniem oka, bo zresztą sami artyści to oko do nas mrużą za każdym razem, gdy przygotowują nowy album. Fanem Yello byłem od zawsze, a więc jeszcze w latach osiemdziesiątych, za sprawą genialnych płyt One Second czy Flag. Byłem, bo potem jakoś nasze drogi się rozeszły. Aż do momentu, gdy posłuchałem Yello Touch i wygrzebałem z szafy wszystkie ich kompakty i winyle.

Muzyka na nowy albumie mnie zaskoczyła. Najbardziej tym, że panowie Meier & Blank zrezygnowali z tradycyjnego na ich płytach czynnika przewidywalności. Zawsze, każdy album grupy to było kilka niezłych piosenek oraz utwory, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są piosenkami. Dlaczego? Bo sytuowały się gdzieś pomiędzy dopracowaną do bólu taśmą demo, a materiałem dla szalonego DJ-a. A na Yello Touch takich utworów po prostu nie ma, co zdziwiło mnie niezmiernie. Za to jest cała masa naprawdę świetnych piosenek, o których nie da się napisać nic złego. Jak zwykle zresztą pojawia się w nich chrypiący lekko, charakterystyczny głos Dietera Meiera lub szepczący vocal Borisa Blanka, jak zwykle uzupełniają go wokale zaproszonych artystów (dobra tak, jakbyśmy od zawsze tych osób w Yello słuchali). Te piosenki – przebojowe, zmysłowe i oplecione znakomitymi partiami flugelhornu, fletu czy saksofonu to mogłaby być ozdoba każdej jesienno – zimowo – wieczornej kolekcji. Dziś mówimy na to chillout, downtempo, czy lounge, i za sprawą tysięcy kolejnych składanek jesteśmy przyzwyczajeni do takiej muzyki, ale trzeba pamiętać, że to właśnie Yello byli jednym z prekursorów tych nurtów muzycznych wtedy, gdy jeszcze szufladki z takimi nazwami nie istniały w głowach dziennikarzy, którzy je wymyślili. Dość wspomnieć o The Rhythm Divine (nagranym z Shirley Bassey) czy Otto Di Catania (z absolutnie porywającym Billiem Mc Kenzie na wokalu). I właśnie taka – wypadkowa wymienionych dwóch nagrań z lat osiemdziesiątych – jest ta płyta. Piosenkowa, przyjemna, pełna wdzięcznych acz nietuzinkowych melodii. Jedyne zaskoczenie na płycie – ale też na plus – to finałowy, najdłuższy zresztą kawałek Takla Makan. Przypominający bardziej nagrania Levona Minassiana, czy np. Petera Gabriela z płyty Passion, niż wcześniejsze dokonania Yello. Czarujące osiem minut zupełnie niezwyklej muzyki w które rządzi wszystko, tylko nie przewidywalna melodia.

Początek stycznia ma to do siebie, że nowe płyty jeszcze się nie ukazują, a te z ubiegłego roku mają czas (lub nie) zadomowić się w odtwarzaczach na dłużej. Yello Touch to z całą pewnością ta pierwsza kategoria.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.