Nie wiem, o czym jest ten film. Nawet nie ciągnie mnie, by sprawdzić. To jest zresztą niepotrzebne. Muzyka broni się sama.... (tym razem obiecuję, że będzie rzeczowo, krótko i na temat :-)
Cóż, co tu owijać w bawełnę ... klasyczny Gabriel. Jeśli czytający niniejszą recenzję zna poprzednie dzieła filmowe Petera Gabriela (Birdy, Passion) z pewnością się nie zawiedzie. To piękna muzyka, podana w sposób, do którego maestro nas już dawno przyzwyczaił. Są odniesienia do muzyki już nagranej (no, co prawda takie Sky Blue ukazało się oficjalnie już po premierze tego soundtracku), są instrumenty – jak mawiał Shrek – jedyne w swoim rodzaju. Jest nastrój. Są przeplatające się wzajemnie groza i piękno...
Kto nie zna żadnej płyty z muzyką filmową Petera Gabriela, powinien się przygotować na spotkanie z Muzyką ..., która nie wpadnie natychmiast w ucho. Nie będzie jej nucił w tramwaju, a jazda samochodem może się skończyć fatalnie ... Nie polecałbym też tej płyty na tło dla kolacji z ukochaną (- ym) ... I raczej nie nadaje się ona, na melodyjkę w komórce ....
Już od samego początku pojawiają te „słynne gabrielowskie rytmy” niosące gdzieś z daleka odgłos afrykańskich bębnów. Jakże mi się podoba ten sposób gry na perkusji pozbawionej talerzy – ma się wrażenie, jakby perkusistów było trzech. Poza perkusją – jakieś przeszkadzajki, klawisze oczywiście, budują nastrój niczym w filmach Hitchcocka.
Do piątego utworu jest – powiedzmy – spokojnie. Czujemy ten oddech grozy na plecach, ale jest ona jakaś taka odległa. Ten spokój jest jednak pozorny. Wystarczy kilkanaście sekund Running To The Rain, by ten dziwny spokój prysnął niczym bańka mydlana. Co dziwne – melodię w tym utworze podają instrumenty klawiszowe w sposób, który nasila w słuchaczu (delikatnie rzecz ujmując) stan schizofrenii. A pojawiające się odgłosy oklasków (uderzeń perkusji) równie dobrze można wziąć za przeładowania karabinu. Oj zdecydowanie – od tego utworu zaczyna potęgować się wrażenie, że nasze bezpieczeństwo jest złudne. Że – cokolwiek uczynimy – dopadnie nas przyczajona w każdym z nas bestia...
I tak już będzie przez resztę płyty. Motyw Sky Blue, wyraźniej lub tylko w zarysie, pojawi się i to niejeden raz. Trudno tę muzykę zakwalifikować. Jeśli miałbym porównywać, to może – z uwagi na wykorzystywanie rytmów i różnych bardzo specyficznych instrumentów – płyta ta przypomina nagrania Zakim’a Hussaina (choć broń Boże, nie próbuję powiedzieć, że nowy Gabriel to jazz :-). Mnóstwo sprzężeń, dysonansów, dziwnych dźwięków. Czasami wręcz przesadny minimalizm.
Soundtracki rządzą się swoimi prawami. Część z nich, zawierająca wpadające w ucho melodie sprzedaje się, niczym świeże bułeczki, by wylądować w koszach z wielkimi przecenami parę tygodni później. Reszta, dojrzewa niczym dobre wino, by smakować przez długie lata. Nie potrafię również powiedzieć, czy ta płyta jest lepsza, czy gorsza od Passion. Jest inna. Tajemnicza. Natchniona. Czy wiedzie ku zgubie ? Nie wiem ...
Przekonajcie się sami, bo warto. Na dziś kres słuchania. Jest 1.40, żona uśmiecha się przez sen, więc kończmy tę podróż w ciemne otchłanie ludzkiego umysłu. Dość. Strach i ciemność zostają za drzwiami ...