Po takiej płycie można przestać być fanem Judaszy. Ale czy z powodu jednej porażki warto decydować się na taki radykalny krok? Są tacy , co uważają, że jesteś tak dobry, jak twoja ostatnia płyta. Wydaje mi się jednak, że nie ma powodu się tak radykalizować. A bo to pierwszy zasłużony zespół wypuszcza na rynek niesłuchalnego zakalca? To może się zdarzyć i zdarza każdemu. To jak niestrzelony karny – każda gwiazda piłki nożnej ma coś takiego na sumieniu. A w przypadku Judas Priest to pierwsza poważna wtopa w karierze.
Stare chłopy, poważne metale z czterdziestoletnim prawie stażem i taki pasztet sprokurowali. Rock-opera, metalowa. Boszszsz… “Trzeba znać swoje ograniczenia” – jak powiedział Clint Eastwood, w filmie “Magnum Force” kiedy zostawił Hola Hallbrooka w jednym samochodzie z bombą. Judasze chyba przecenili swoje możliwości. Porwali się na coś jednak spoza swojego emploi i polegli – jak Krzyżacy pod Grunwaldem. Sam pomysł, żeby zrobić koncept album i zaangażować do tego orkiestrę, nie był z założenia zły. Tylko muzycy zbyt się do niego dostosowali - i do tematyki i do formy, tak że zapomnieli, że nagrywają płytę metalową, a nie dzieło muzyki klasycznej. Dostojnie, poważnie, statecznie. I tak przez całą album… A gdzie tu jest heavy metal? Gdzie podział Halford ze swoim głosem, od którego szkło pękało? On też jest dostojny i poważny. Nie, tego nie idzie wytrzymać, jeszcze to aż dwie płyty – ponad dwie godziny – żeby męki słuchania wydłużyć maksymalnie. Niektóre utwory , gdyby je słuchać oddzielnie mogłoby by jeszcze ujść. Ale en masse są nie do zniesienia – porażają patosem i dobijają nudą. Patos, pornos i kompromis – jak się wyraził magister Tarkus (co prawda chyba o Therionie, ale jak ulał pasuje do najnowszego Judas Priest). Dlaczego nie znalazł się jakiś mądry człowiek , który by im to delikatnie wyperswadował?
Sympatia i szacunek do zespołu pozostała mi mimo wszystko, jedna płyta tego nie zmieni, ale “Nostradamusa” będę omijał szerokim łukiem. Czego i państwu życzę.