Ćwiara minęła! Rezygnuję z “jejku, jejku”. Jakoś już mi to teraz nie pasuje. Pozostanę przy swojskim, galicyjskim “joj”, ale sporadycznie, w samych recenzjach. To było wydarzenie – metalowy clip w Wideotece. Powód do ożywionych dyskusji w pewnych kręgach. Krzysztof Szewczyk cały czas był bombardowany prośbami o metalowe teledyski, to od czasu do czasu coś tam na odczepnego puszczał. Wtedy padło na “Freewheel Burning” promujące “Defenders of The Faith”. Wow! To było! Efekty laserowe, mikrofony bezprzewodowe, Halford cały w skórach, wyćwiekowany. Bajera!
Kolejne kombatanckie wspomnienia z połowy lat osiemdziesiątych. No takie były czasy – dostęp do muzyki z obrazkami był utrudniony. Co to było – te pół godziny na tydzień. A prawdziwy rockman to się za bardzo tam nie pożywił, oj nie... Takie czasy – nie ta technologia, do tego nie ten ustrój. Z radiem było lepiej. “Obrońcy Wiary” zostali zauważeni i w wielu audycjach gościli. Jednak nie pamiętam, żeby wywołali jakieś większe spazmy zachwytu u fanów metalu. Wtedy w Polsce absolutnie topową kapelą metalową było Iron Maiden, nie mniejszą popularnością cieszyło się AC/DC, a Judasze byli trochę z tyłu. Na listę Trójki nic nie trafiło, jedynie na metalowej liście w Programie Drugim gościło “Some Heads Are Gonna Roll”.
Zawsze kiedy słucham “Defenders of The Faith” jestem przekonany, że to najlepsza płyta Judas Priest. Ale przy “British Steel” mam tak samo. Podejrzewam, że już mi tak pozostanie, bo jednak nie jest to problem, który nie daje mi spać po nocach i koniecznie muszę rozwiązać. Jedno jest pewne – perkusja na “Defenders…” brzmi lepiej na “British Steel”. Już nie ma tych kartonowych pudełek po butach, które ją udawały. Sporymi fragmentami jest to niesamowita płyta. Natężenie metalowej energii przez pierwsze siedem utworów jest maksymalne. A co do Halforda – czy wokalnie nie jest to jego najlepsza płyta? Śpiewa rewelacyjnie i z niesamowitą energią, do tego jego partie są poprowadzone bardzo niebanalnie – “Freewheel Burning”, “The Sentinel” – chociażby. Czad okrutny. Mrówki całymi kohortami galopują po plecach. A “Jawbreaker”? – śliczności. “Rock Hard Ride Free” – mniodzio. “Some Heads Are Gonna Roll” i “Eat Me Alive” – po prostu urocze. Ale co po “Some Heads…” robi ballada “Night Comes Down”? Jakby Judaszom prąd odcięło. Taki wygrzew i tu nagle balladka. Nie jest to utwór zbyt potrzebny na takiej płycie. Połączone “Heavy Duty” i tytułowy prędzej, chociaż to i tak nie to tempo co na początku. Jednak znakomicie sprawdzają się na koncertach – żeby sobie fani powyli “We are defenders of the faith”. Wychodzi na to, że chyba jednak Brytolska Stal jest najlepsza? Albo jednak Obrońcy …? Eee, to chyba bez znaczenia. Ważne, że i jedna i druga potrafi dobrze sponiewierać.