Ćwiara minęła ™ AD 1988!
Jeśli ktoś się zastawiał, jaką płytę opiszę jako pierwszą w tegorocznej ćwiarze (ale wątpię, żeby ktokolwiek zaprzątał sobie tym głowę), to pewnie jest zaskoczony. Przyznam się – ja też. Jeszcze kilka miesięcy temu ta płyta nie była przesadnie wysoko na liście moich recenzenckich priorytetów, ale od naprawdę dłuższego czasu jest ona praktycznie „przyspawana” do mojego playerka i nie ma tygodnia, żebym jej nie słuchał chociaż raz. I to nie dlatego, że nie chce mi się zrobić „play next”, tylko dlatego, że bardzo mi się podoba.
A co to za cudo – właściwie żadne – ot tak płyta z piosenkami, dziesięć utworów, niecałe czterdzieści minut. Nagrał ją pod koniec lat osiemdziesiątych brytyjski zespół o dosyć oryginalnej nazwie – The Lilac Time, czyli czas bzu. Dla kiepsko orientujących się w botanice, jest to mniej więcej maj – czerwiec, czyli okres najbujniejszej i najmocniej wysyconej zieleni, oraz najintensywniejszych zapachów. I nazwa do muzyki pasuje jak rzadko. A sama muzyka to takie połączenie Simona i Garfunkela z latami osiemdziesiątymi. Czyli taki pop-folk, w tym przypadku brytyjski folk. Mimo takich dość tradycyjnych koneksji jest to płyta jak na lata osiemdziesiąte zupełnie nowoczesna, na przykład w „Rockland” wykorzystano sample głosowe. Chociaż najlepiej napisać, że z dużym wyczuciem pomieszano to „stare” z „nowym”, bo oprócz syntezatorów i innej dość wyraźnie obecnej elektroniki, słychać sporo instrumentów akustycznych – i nie tylko gitary, ale na przykład akordeon, jakieś smyki, a w „Trumpets from Montparnasse” banjo. Porównanie do słynnego duetu amerykańskiego też wcale nie jest bezzasadne, bo wystarczy posłuchać „Love Becomes A Savage”, zresztą nie tylko tego utworu, ale tu najłatwiej wychwycić podobieństwa. Ale trzeba zaznaczyć, że debiut The Lilac Time był tworem bardzo własnym, a twórczość Simona i Garfunkela została potraktowana jako pewna inspiracja, nic więcej.
Może nie jest to specjalnie efektowna płyta, która z marszu atakuje nas super przebojami, ale te utwory również od razu zapadają w pamięć. „Love Becomes A Savage” słyszałem raz albo dwa razy w 1988 roku, bodajże w audycji Wojciecha Manna i wystarczyło na dobre dwadzieścia lat. Ale to jedna z piękniejszych ballad z tego zestawu.
„A co to za cudo – właściwie żadne” – właściwie cudo, bo ze świecą szukać podobnych krążków z tak elegancką, uroczą i tak dobrą muzyką.
PS1. To trochę udawana Ćwiara – płyta wyszła po raz pierwszy w 1987 roku nakładem maleńkiej firmy Swordfish Records, ale w 1988 roku Fontana wydała to jeszcze raz, ponownie zmiksowane. Czyli ta muzyka, w tej postaci tutaj omawianej ukazała się właśnie 25 lat temu. Czyli jednak Ćwiara Minęła.
PS2. Nie wiem skąd pochodzi nazwa zespołu – kiedyś słyszałem, że pochodzi od tytułu niemego filmu z 1928 roku, ale nie wiem, na ile jest to wiarygodna informacja.