Ocena:
8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
19.12.2007
(Gość)
Opeth — Morningrise
Opeth w roku 1996 miał za sobą jedną płytę, był nieznany szerszej publiczności. Już wtedy było jednak widać wielkie możliwości tkwiące w zespole. Jego potencjał w pełni objawił się właśnie na "Morningrise". Dla mnie jest to album szczególny, od niego zacząłem swoją przygodę ze Szwedami. Ta muzyka była inna od wszystkiego, co słyszałem wcześniej. Zachwyciła mnie mnogość nastrojów zawartych w obrębie jednego utworu, zdolność zespołu do obracania się w różnych stylistykach.
Mocniejsze motywy w warstwie instrumentalnej przywodzą na myśl heavy metal, wokal jest jednak ewidentnie deathmetalowy. Nie byłaby to zbytnia innowacja, gdyby nie to, że zespół chętnie sięga po motywy akustyczne o zdecydowanie progresywnym zabarwieniu, uzupełnione delikatnym śpiewem growlującego jeszcze przed chwilą wokalisty. Akerfeldt w obu swoich wcieleniach wypada nad wyraz przekonująco, dzięki niemu bronią się długie kompozycje pozbawione technicznego wymiatania.
Na "Morningrise" zespół wzniósł się na wyżyny, mocniejsze partie są zagrane z pasją, polotem, z kolei motywy akustyczne na żadnym z kolejnych albumów nie brzmiały już tak dobrze. Brzmienie jest dużą zaletą albumu, efekt równie dobry efekt udało się uzyskać dopiero parę lat później na "Blackwater park".
Płytę otwiera "Advent", galopujący utwór ze świetnymi harmoniami gitar. Growl brzmi momentami po prostu nieziemsko, i choć generalnie nie przepadam za takim wyrazem ekspresji, Akerfeldt robi to niesamowicie dobrze. Dzięki "Morningrise" odkryłem, że także taki sposób śpiewania może być piękny. Motywy akustyczne stoją na wysokim poziomie, świetnie spisał się basista. Zmiany nastroju następują w dość niespodziewanych momentach, w przeciwieństwie do "Still life" dzieje się to częściej przez wyciszenie niż płynne przejście. Sprawia to jednak, że motywy są sobie bardziej przeciwstawione. "Advent" to mój ulubiony utwór Opeth, cenię go za ogromny ładunek energii i świetne gitary akustyczne.
"The Night and The Silent Water" to kawałek bardziej chwytliwy, często grany na koncertach. Harmonie gitar są niezwykle melodyjne, gdy słuchałem tego utworu po raz pierwszy miałem wrażenie pewnego odwrócenia ról. Wydaje się, że to wokal jest odpowiedzialny za ciężkość, a gitary za melodyjność. Bardzo podobnie sprawa ma się z "Nectar", tu jednak gitara akustyczna pędzi razem z ostrym riffem elektrycznej. W połączeniu z growlem dało to bardzo ciekawy efekt. Utwór pełen jest harmonii, zostajemy też uraczeni pięknym, delikatnym motywem. Do samego końca "Nectar" dzieje się bardzo dużo, wydaje się, że zespół wznosi się na kompozytorskie wyżyny.
I wtedy zaczyna się "Black Rose Immortal", 20 minutowy utwór. Na samym początku zespół uderza wręcz piekielnie, jest to kawałek w którym najlepiej słychać, jak skrajnie różnymi brzmieniami jest w stanie operować Opeth. Czwarta minuta to istna eksplozja energii, po której następuje wyciszenie. Wtedy to wchodzą akustyczne gitary, budujące nastrój tajemniczości. Chwilę potem zespół ponownie raczy nas soczystym riffem, a Akerfeldt nie szczędzi gardła. Gitary stopniowo stają się coraz bardziej melodyjne, jest i galopująca solówka. Zaraz po niej wchodzi najlepszy motyw na płycie - delikatny, wpadający w ucho, uzależniający. Odsyłam do niego fanów albumu "Damnation". Do końca utworu dzieje się bardzo dużo, ciężko oddać słowami tak wybitnie skonstruowane dzieło.
Album kończy "To Bid You Farewell", piękna, pełna melancholii kompozycja. Niemalże jazzowy klimat kreuje warstwa rytmiczna. Spokojny motyw przechodzi w harmonię gitar, śpiew do końca pozostaje czysty. Po solidnej dawce energii obecnej w poprzednich utworach, tu doznajemy wyciszenia. Gitary powoli prowadzą nas do końca, kiedy to Akerfeldt wyśpiewuje najpiękniejsze wersy na tym albumie.
"Morningrise" to dzieło wybitne, w mojej opinii najlepsze w dotychczasowej karierze zespołu. Udowadnia, że muzyka metalowa, nawet w mocniejszym wydaniu, może mieć głębię i dużą wartość artystyczną. Zachęcam wszystkich, którzy uważają inaczej, do przesłuchania albumu. Reszty chyba nie muszę przekonywać.