Pięć lat milczenia… przyznam się, że sam już zacząłem tracić nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek dane mi będzie usłyszeć ten wspaniały zespół. Jednakże wszystko dobre, co się dobrze kończy, a nowy krążek Mortals zdecydowanie można nazwać „szczęśliwym zakończeniem” tego okresu oczekiwania… Nie wiem ile osób czekało na ten album równie niecierpliwie co ja, bowiem Mortals zawsze byli zespołem, który egzystował gdzieś na pograniczu, nie przynależąc nigdy do żadnej konkretnej stylistyki i chyba przez to nie będąc także szczególnie popularnym… Nowy album raczej tego nie zmieni, a może nawet wręcz przeciwnie, spokojnie jednak można postawić go w jednym rzędzie z innymi wydawnictwami grupy…
„Memoirs” zawiera muzykę balansującą na przecięciu szeroko pojętej elektroniki, trip-hopu, avant-popu i psychodelicznego rocka, do którego to zespół najbardziej chyba się zbliżył na swoim poprzednim wydawnictwie „In This Room”. Tym razem do głosu wyraźniej doszły jednak inspiracje muzyką elektroniczną i takimi zespołami, jak: Hooverphonic, Portishead, DCD, czy Bjork… Tak więc obok tradycyjnych gitar i wokali pojawia się też cała masa komputerowo generowanych dźwięków, sampli, scratchy, czy perkusyjnych loopów, łącząc nowoczesność i gęstą rytmikę z ładnymi, zwiewnymi melodiami, pompatycznymi orkiestracjami i bardzo charakterystyczną dla tego zespołu oniryczno-psychodeliczną atmosferą. I na tym chyba polega wyjątkowość tego albumu, zespołowi bowiem udało się poczynić dość znaczny krok naprzód (a co za tym idzie także wyraźnie zmienić stylistykę), nie tracąc przy tym nic z tak cenionego i charakterystycznego dla nich klimatu. „Memoirs” podobnie jak poprzednie krążki czaruje hipnotyzującą, balansującą na granicy snu atmosferą, tym razem jakby jeszcze bardziej „gęstą” i mroczną… Trzeba przy tym dodać, że w przeciwieństwie do „In This Room”, gdzie Mortals moim zdaniem chyba odrobinę przesadzili z eksperymentowaniem, tu ten problem w ogóle nie istnieje. Całość jest bardzo dojrzale skomponowana i spójna, słychać że członkowie grupy nie próżnowali w czasie długiej przerwy w działalności. Sprawą budzącą jednak chyba najwięcej tak obaw, jak i ciekawości było odejście z zespołu wokalistki Ann Mari Edvardsen… Muszę przyznać, że Mortals po raz kolejny (dla nie znających historii zespołu przypominam, że po nagraniu debiutanckiego „Tears Laid in Earth” opuściła ich równie świetna Kari Rueslatten) wyszli obronną ręką z tak ciężkiej sytuacji. Na „Memoirs” mamy pięcioro wokalistów płci obojga, dzięki czemu krążek brzmi bardzo zróżnicowanie i ciekawie - Bjork, Geike Arnaert, czy Anneke van Giersbergen, to tylko niektóre skojarzenia nasuwające się podczas słuchania linii wokalnych… damskich oczywiście :-)) I w ten sposób dochodzimy też do największej wady tego albumu: zbyt dużo tu nawiązań, czy nawet zapożyczeń z twórczości innych zespołów i to nie tylko w sferze wokalnej, ale także muzycznej. Dla przykładu: w drugim utworze zespół brzmi niemal identycznie jak Hooverphonic (co innego, że moim zdaniem Mortals są od Belgów dużo lepsi…), co powoduje dość nieprzyjemne uczucie deja vu. Takich momentów jest tu zresztą więcej i album ten, z założenia nowoczesny i odkrywczy w rzeczywistości dość mocno czerpie z dokonań innych wykonawców. Nie ukrywam jednak, że dla osób skupionych głównie na rocku, metalu czy gotyku, skąd chyba większość fanów zespołu się wywodzi, może to być jednak dość zaskakujący i nowatorski materiał, a do nich przecież jest on adresowany…
Tak czy inaczej nie dajcie się zwieść krzykliwym hasłom reklamowym, czy dziennikarzom piszącym o „przełamywaniu barier”, czy „odkrywaniu nowych muzycznych terytoriów”, bo to wszystko bzdury. „Memoirs” to po prostu bardzo miły, ciekawy i w sumie świetny krążek w sprawdzony sposób penetrujący rejony tej bardziej popowej strony elektroniki. Tak więc wysoka ocena końcowa głównie za klimat, oraz niewątpliwą przyjemność słuchania. Wystarczy tylko podejść do „Memoirs” bez uprzedzeń…