Waters… to nazwisko wywołuje szybsze bicie serca prawie u każdego prog-fana. Dodajmy do tego imię –Jeff i… zaraz, zaraz, coś tu nie gra!! :-)) Co prawda lider Annihilator, Jeff Waters, nie jest tak znaną personą co Mr. Fajans, ale trzeba mu przyznać, że swój ślad na muzycznej scenie na pewno odcisnął. Prowadzony przez niego od siedemnastu lat zespół, niegdyś uważany za jednego z najważniejszych przedstawicieli thrash-metalu, dziś dni największej chwały ma już raczej za sobą… choć słuchając „Waking the Fury” wcale nie byłbym tego taki pewien…
Raaaaannnyyyyyyy… ale oni czadu dają!!!! :-)))) Gitary tną jak brzytwy, sekcja porusza ściany, wokalista wypluwa z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego, a całość po prostu urywa głowę!!! Tak, to jest psze państwa thrash-metal. :-)) Nie wiem co takiego wydarzyło się w obozie Annihilator w przeciągu ostatniego roku, ale zespół najwyraźniej przeżywa właśnie drugą młodość, nagrywając przy tym chyba najostrzejszy album w swojej karierze. Bez niemiłych niespodzianek i zbędnych eksperymentów, które pojawiały się na poprzednim albumie grupy, „Waking the Fury” to Annihilator na jaki wszyscy fani czekali. Aż dziw, że ci starzy wyjadacze wciąż potrafią tworzyć tak energiczną, świeżą i pełną mocy muzykę. Zaczyna się już od pierwszego, bardzo trafnie zatytułowanego „Ultra-Motion”, w którym zespół osiąga nieziemską wręcz prędkość, po nim następuje świetnie zaaranżowany i dość melodyjny „Torn”, dalej powalający swoją mocą „Lunatic Asylum” (chyba najlepszy numer na płycie!!) i niezwykle „maidenowski” „Striker”… Znakomita większość kawałków na „Waking the Fury” to rasowe „killery” (nie mogę nie wymienić jeszcze wieńczącego płytę „Cold Blooded”, w którym wyraźnie pobrzmiewają echa Slayer), zresztą zespół nie schodzi poniżej określonego poziomu, wypruwając z siebie żyły w każdym z dziesięciu utworów. Szkoda jednak, że Waters nie pokusił się jednak o nieco większe zróżnicowanie utworów, przez co krążek może wydawać się nieco jednostajny. Z drugiej strony te pięćdziesiąt minut muzyki, które otrzymujemy to jazda bez wytchnienia i przez cały czas na najwyższych obrotach, tak więc myślę, że żaden rasowy headbanger nie powinien czuć się zawiedziony… no, chyba że mu głowa odpadnie. :-))) Na koniec zostawiłem sobie do roztrząśnięcia kwestię brzmienia, które w przypadku „Waking the Fury” jest chyba najbardziej zaskakującym i kontrowersyjnym elementem. Rzecz w tym, że gitary na tym krążku są maksymalnie przesterowane, co mówiąc szczerze daje dość dziwaczny efekt. Faktem jest że zespół osiągnął nietypowe i w miarę nowatorskie brzmienie: bardzo mechaniczne i dość nowoczesne, które jednak na początku może nieco zniechęcić do „Waking the Fury”. Zapewniam jednak, że szybko można się do niego przyzwyczaić, zwłaszcza po odpaleniu krążka na naprawdę podkręconej głośności… :-))
Nowy album Annihilator nie jest może powrotem na miarę tego, jaki jeszcze nie tak dawno temu zgotował nam Testament, ale muzycznie naprawdę nie jest mu daleki… Na pewno jeden z najlepszych thrashowych krążków ostatnich lat, zresztą jeśli lubicie tego typu muzę, to myślę, że nie muszę Was specjalnie przekonywać do sięgnięcia po „Waking the Fury”, wystarczą słowa: Annihilator powrócił w wielkiej formie!!!