“British Steel” to pierwszy , studyjny, metalowy album Judas Priest. Zaraz, skąd takie zastrzeżenia? Judas Priest zdążyło wcześniej nagrać pięć płyt studyjnych i jedną koncertową, wszyscy wiedzą, że to grupa heavy-metalowa. Zgadza się, ale poprzednie płyty (studyjne) to nie jest to, co na pewno z czystym sumieniem możemy nazwać heavy-metalem. Oczywiście zespół zawsze grał ostro i głośno, ale trochę ich produkował Roger Glover i warunkowało to w dużym stopniu, że bliższe było to klasycznemu hard-rockowi. “Sin After Sin” – pierwsza płyta, która przyniosła zespołowi popularność i pierwszy wielki przebój “Diamonds And Rust” zbliżała się do metalu, ale z kolei następne były gładsze i lżejsze brzmieniowo. Ciekawa sprawa z “Diamonds And Rust” – jest to przeróbka ballady Joan Baez, którą zespół zmasakrował bezlitośnie po metalowemu, że z oryginału zostało niewiele. Jakiś błysk geniuszu musiał ich wtedy porazić, bo wersja jest rewelacyjna.
Zastrzeżenie do “British Steel” , że to pierwsza studyjna taka płyta, też ma sens, bo rok wcześniej wyszedł koncertowy album “Unleashed on East” nagrany w czasie występów w Japonii. (Ponoć nie do końca w całości, niektórzy to nazywali złośliwie “Unleashed in The Studio”...). To jest pierwsza metalowa płyta Judas Priest – wystarczy posłuchać, żeby wiedzieć dlaczego. A na jej repertuar składają się utwory z tych niezbyt metalowych płyt. Zupełnie inaczej wypadają w wersjach na żywo. O niebo lepiej. Ogień idzie straszny. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych, metalowych albumów koncertowych i albumów koncertowych w ogóle.
Wróćmy do “British Steel” . Przede wszystkim okładka autorstwa Rosława Szaybo - ręka na żylecie, aż ciarki chodzą . Podświadomie czekamy na pojawienie się krwi z przeciętej skóry. Projekt powstał podczas spotkania plastyka z zespołem w jakiejś knajpie, na serwetce.
Płyta jest krótka. Remaster z bounsami nie trwa nawet 45 minut. A w wersji pierwotnej to było nieco ponad 36 minut muzyki. Ale lepiej , żeby pozostał pewien niedosyt, niż 78 minut i chęć wywalenia połowy do kosza.
Szczerze mówiąc - rewelacyjnie to nie brzmi. Nawet po remasteringu – sucho, dość płasko, a perkusja momentami bywa kartonowa. Ale jest selektywnie i wreszcie nikt nic nie ugrzeczniał, na siłę nic nie wygładzał. Wreszcie Halford może się wydrzeć ile sił i skali głosu mu mama natura dała. A dała tyle, że ho ho ! Jak mało komu. I wreszcie ma to prawdziwie metalowy charakter. Judasi wspominają początki współpracy z nowym producentem Tomem Alomem dosyć szczególnie. Mówili różnymi językami J - oni, pięciu zabijaków z kiepskiej dzielnicy i on – po prywatnej , elitarnej szkole. Jak ktoś taki mógł w ogóle produkować heavy-metal? Dopiero po kilku kolejkach w barze nawiązała się nić porozumienia. Na kilka płyt – tych najlepszych.
Same fajne rzeczy są na “British Steel”- “Living After Midnight” kolejny singlowy hit , jak lokomotywa pociągnął album, a reszta to praktycznie same klasyki zespołu. Wystarczy posłuchać nagrań koncertowych , żeby się przekonać, jak fani reagują na “Metal Gods”, “Grinder”, “Jawbreaker”. Jedyny spokojniejszy utwór , to “United”. Brzmi to jak coś w rodzaju hymnu kibiców piłki nożnej. A jeszcze jest świetny “You Don't Have To Be Old to Be Wise”, ale jakoś tak mniej popularny. Nie jestem pewien, czy “Żyleta” jest najlepszym dziełem Judasów. “Defenders of The Faith” wcale nie jest gorsza. A jeszcze nie można zapominać o doskonałym “Sin After Sin”. Wydaje mi się, że to jest ich najważniejsza płyta; i dla samego zespołu i dla muzyki hard/heavy metalowej jak najbardziej też.
Metalowe arcydzieło.
PS. Dodatkowe nagrania na remasterze to: “Red, White & Blue” i “Grinder” (live).