Nie jestem fanem death metalowego Dismember, więc zadrżałem na wieść, że przyjdzie mi recenzować płytę z coverami tej kapeli. Podjął się tego młody szwedzki kompozytor i piosenkarz Tony Naima z zespołem The Bitters. Spodziewałem się najgorszego. Wsadziłem sobie kołek w zęby, spryskałem odtwarzacz wodą święconą, przygotowałem bandaże i pieluchy, pochowałem wszystkie ostre przedmioty i włączyłem płytę “Dismember”. Doznałem szoku! Tony Naima & The Bitters z death metalem mają tyle wspólnego, co Józef Oleksy i odżywka do włosów! Nie podszedłem do tej recenzji “na dzika”. Wcześniej zgłębiłem twórczość Dismember. Lecz Naima napisał te kompozycje niemal od nowa. Nie ma tu ani grama metalu! Na wejściu cover “Of Fire” mówi wszystko. Jest to melodyjny rock, pachnący latami 80. Nie brakuje też bluesa, popu, a nawet country. Rządzą skrzypce, trąbka, harmonijka ustna i gitara akustyczna. Naima wykazał się też specyficznym poczuciem humoru. Oryginalna warstwa liryczna wraz z nowymi, optymistycznymi aranżacjami, daje intrygującą mieszankę. Instrumentalne “Let The Napalms Rain” brzmi, jakby grała je Apocalyptica po kielichu. Podczas utworu “Where The Ironcrosses Grow” moje myśli od razu pofrunęły ku słynnemu piknikowi w Mrągowie. Nic tylko założyć słomiany kapelusz i dosiąść jakiejś chabety w poszukiwaniu dobrego salonu! ”Crime Divine” to również lekko podpity klimat, mozolnie wlokący się i zwariowany. “I Saw The Die” to najjaśniejszy akcent wydawnictwa. A nawet trzy, bo na tyle części został podzielony utwór. Pierwsza to “kobieca” miniaturka. Druga, to skoczny rock’n’roll. Trzecia, dziesięciominutowa, na dwa głosy, to już poważny utwór, przejmujący i chwytający za serce. Pokazuje, że Tony Naima to nie tylko dowcipniś, ale i poważny kompozytor. Lecz całkiem bez żartu nie mogło się obyć, bo na koniec utworu, wkrada się dyskotekowy beat. Również zalatuje nostalgią “Dreaming In Red”, kojarzące mi się z twórczością Tima McGraw. Podziwiam autorów “Dismember” za śmiałość i wyobraźnię. Nagrać muzykę z takim dystansem to nie lada sztuka. Te dźwięki uzależniają, opatulone są w bardzo chwytliwe melodie i biją na głowę oryginalne wersje. Do tego krążka się wraca! Okładkowy kaleka spogląda na mnie z honorowej półki, a cała rodzina buja się przy tych rewelacyjnych coverach. Wszyscy czekamy teraz na kolejną kooperację Tony’ego z The Bitters! A teraz idę okaleczyć swego misia…