Anekdoten wrócili. Po czterech długich latach dzielących najnowszą płytę od "Gravity". I po raz kolejny sprawili światu trochę radości, a przy okazji udowodnili, że nie stoją w miejscu. Że z każdą płytą się zmieniają. "A Time For Day" jest bowiem płytą prostszą, mniej pokomplikowaną. Cieplejszą, niż poprzednie. Jedno tylko pozostało niezmienne - "A Time For Day" jest płytą znakomitą.
Niby otwierający płytę "The Great Unknown" jest typowy dla Anekdoten - melotronowe pasaże, potężny bas, gitara "pajączkująca" po frippowemu. Świetny utwór - ale to jest taka drobna zmyłka. To Anekdoten ewoluujące, nie zaś "stare dobre", jakie chcieliby co bardziej hardkorowi fani. Bo niezaprzeczalnym faktem jest to, iż Anekdoten (wraz z Landberk i Anglagard, w mniejszym stopniu także White Willow) byli sprawcami szwedzkiej rewolucji w zgnuśniałym światku neoprogressive. Ale to było prawie piętnaście lat temu. Wszystko się zmieniło od tego czasu.
"30 pieces" ma prosty "nabijany" rytm - walczyk. Przeplatany ciepłymi partiami sytezatora, które kontrastują z tekstem "darkness falling down on me" i masywnymi partiami gitary. I jest tu też solo fletu! Pierwszy raz w swojej historii Anekdoten sięgnęli po ten instrument, a gra na nim nie byle kto - Gunnar Bergsten, dawno temu grający w kapitalnym szwedzkim zespole Flasket Brynner. Niesamowite, jak ten instrument pasuje do tej płyty, jak nadaje lekkości muzyce i jaki klimat się dzięki niemu tworzy. Flet plus mellotrony - oh, yes!
Zakochałem się w najpiękniejszym fragmencie tej płyty. Fragmencie absolutnie powalającym i cudownym. Trwającym ponad 10 minut, choć podzielonym na dwa indeksy na płycie. "The Sky About To Rain" / "Every Step I Take". Opisać ten fragment? Słowami? Opowiedzieć, co czuję słuchając go? Pierwsza część kojarzy mi się (jakimś dalekim echem) z zeppelinowym "No Quarter" - przysłuchajcie się gitarze od trzeciej minuty. Bo poza tym to cudownie klimatyczna ballada "z pazurkiem". I ciekawym tekstem. I z syntezatorem brzmiącym jak legendarny VCS-3 (pamiętacie "Any Colour You Like"?). Kapitalny numer! Aha, skojrzenia. Także "Tonight, Tonight" The Smashing Pumpkins mi sie przypomniało - ale umówmy się : czy to źle? "Every Step I Take" to z kolei instrumentalna koda. Zaczynająca się leniwie i powoli się rozkręcająca. Motoryczny rytm i ta cudowna melodia. Melancholijny klimat, coś ściska za serce. Niesamowite, bo to przecież prosty utwór. A ileż w nim piękna. Ledwie trzy minuty z niewielkim okładem. Dobrze, że jest "Stardust And Sand" - można się uspokoić i wyciszyć... Choć to też znakomity numer - wiolonczela, VCS-3 - niesamowicie to wszystko współgra.
Jest tu jeszcze jeden highlight. Przedostatni na płycie "In For A Ride". Klimatem - bardzo dla Anekdoten nietypowy, bo przywodzący na myśl legendarną, choć niesłusznie zapomnianą grupę Caravan. Te charakterystyczne brzmienia organów "pod" Dave Stewarta nie pozostawiają wątpliwości. Brzmi to nad wyraz ciekawie i inaczej, niż znana twórczość Szwedów. Nawet jeśli eksperyment - to nad wyraz udany. A wybrzmiewający na finał "Prince Of The Ocean" jest jak kropka nad i. I tyle.
To dobry album. Ba, to bardzo dobry album! Inny, niż Anekdoten, do jakiego przywykliśmy, to fakt. I dobrze - formuła brzmienia jak King Crimson z lat 1972-74 szybkoby się wyczerpała. Szwedzi byli chyba tego świadomi, bo od kilku płyt wykonują drobny krok w bok. Odwołując się do wypracowanych na "Vemod" i "Nucleus" brzmień urozmaicają swoje granie. Dodają a to organy, a to syntezator, a to flet. Nieco upraszczają swoją muzykę. Dają szansę ładnym melodiom. Niewątpliwym minusem takich posunięć jest wyeksponowanie wokalu, a żaden z muzyków Anekdoten wybitnym śpiewakiem nie jest. Ale to są koszty wliczone i podejrzewam, że musieli się z tym liczyć. Co do mnie, to śpiew mi nie przeszkadza, dopóki będą nagrywać albumy tak ciekawe i wyborne, jak "A Time For Day". Ciekaw jestem, jak te utwory sprawdzają sie na koncertach. Może jakiś dobry człowiek pozwoli nam się niedługo o tym przekonać?