W kręgu artystów współpracujących ze Stevenem Wilsonem pojawia się ostatnio tyle godnych uwagi płyt, że coraz trudniej poświęcić wszystkim należną im uwagę. Być może tym należy tłumaczyć fakt, że płyta, którą chcemy tu opisać, przeszła w kręgach fanów progresywnego rocka właściwie bez echa – a przecież, przynajmniej zdaniem autora niniejszej recenzji, mamy do czynienia z jednym z najpiękniejszych i najbardziej poruszających krążków ostatnich lat. Spiritus movens całego przedsięwzięcia, Theo Travis, jest uznanym w Wielkiej Brytanii muzykiem jazzowym, często ostatnio współpracujący z brytyjskimi wykonawcami z okolic space-rocka, psychodelii i ambientu (Gong, Porcupine Tree, Bass Communion). Do udziału w projekcie pod nazwą Cipher zaprosił Dave’a Sturta, znanego z gry w Jade Warrior, jeszcze innym zespole z tych okolic stylistycznych, jak również Stevena Wilsona i Richarda Barbieriego, swoich dobrych znajomych z Porcupine Tree. Razem stworzyli muzykę intrygującą, pełną barw, poruszającą, a miejscami wręcz do głębi zachwycającą.
Pierwszym i najbardziej oczywistym tropem stylistycznym, jaki nasuwa się przy słuchaniu “No Ordinary Man”, jest muzyka ambient. Takie skojarzenia ewidentnie przywołuje rozpoczynający płytę Dusk, składający się z jakże typowych dla tego stylu syntezatorowych plam dźwiękowych. Ale już w następującym po nim The Lodger syntezatory schodzą na dalszy plan, tło wypełnia pulsujący rytm basu Dave’a Sturta, a na plan pierwszy wychodzi główny bohater tego albumu – saksofon tenorowy Travisa (w kilku utworach pojawia się zamiast niego flet altowy). Ale w dalszym ciągu brzmienie pozostaje bardzo oszczędne, wręcz ascetyczne. Nie, miłośnicy wirtuozerskich popisów nie mają czego szukać na tej płycie – Travis nie wydobywa ze swojego saksofonu tysiąca dźwięków na minutę – tempa są zdecydowanie wolne. Ale ile różnych uczuć wyśpiewuje ten saksofon! Bywa pełen melancholii (The Waiting, którego fragment zacytowano w utworze Slow It All Down na “Returning Jesus” No-Man) czy wręcz żałości (The Lodger, A Far Cry). Jest na “No Ordinary Man” muzyka pełna napięcia i oczekiwania – A Far Cry czy Desert Song (z nieco Wyattowską w duchu wokalizą Rabbiego Gaddy Zerbiba), ale i niosąca spokój – White Cloud, Blue Sky czy kończący album utwór tytułowy. Gdy natomiast w utworze Bodhidharma Travis ustąpi pola do popisu kolegom, ci tworzą pełen malowniczości i mieniący się barwami pejzaż dźwiękowy, przywołujący już nie tyle Bass Communion, co Porcupine Tree z płyty “The Sky Moves Sideways”.
Płyta godna polecenia pod każdym względem – zarówno dla miłośników jazzu spod znaku Jana Garbarka, tradycyjnego ambientu w stylu Briana Eno, jak i tak licznych przecież wśród czytelników Caladanu miłośników talentu Stevena Wilsona. A także dla tych, którzy do żadnej z powyższych grup do tej pory się nie zaliczają, ale po prostu kochają piękną, nastrojową muzykę.