1. Falling In Between (4:08)/2. Dying On My Feet (6:13)/3. Bottom Of Your Soul (7:00)/4. King Of The World (4:06)/5. Hooked (4:38)/6. Simple Life (2:24)/7. Taint Your World (4:03)/8. Let It Go (5:02)/9. Spiritual Man (5:24)/10. No End In Sight (6:15)
Całkowity czas: 49:13
skład:
Bobby Kimball / voc – Steve Lukather / gt, voc – David Paich / keyboards, voc – Greg Phillinganes / keyboards, voc – Simon Phillips / drums, percussion – Mike Porcaro / bass
Jeszcze nie słyszałem Toto w tak dobrej formie. Wszystkich płyt jednak nie znam, to może coś równie dobrego popełnili. Jednak Toto grającego tak ciężko, omalże metalowo, chyba wcześniej tego nie było.
Nie wiem jaka muza krążyła nad zespołem podczas pracy w studiu, ale musiała mieć bardzo rockowe zacięcie i takie natchnienie zesłała na zespół. Ta płyta to majstersztyk. Nie wiem, jak im się udało nagrać taki album, na takim poziomie, po prawie trzydziestu latach działalności.
Ta grupa zawsze kojarzyła się z pop-rockową , bardzo elegancką konfekcją , nastawioną na listy przebojów i radio. I na tym polu odnosili bardzo duże sukcesy – wielkie przeboje jak „Rosanna”, „Africa”, lub ”I’ll Be Over You”, „I Can’t Stop Loving You”. Płyty Toto zawsze charakteryzowały się nienaganną produkcją. Zawsze była to muzyka świetnie zaaranżowana i zagrana. Nie powinno to dziwić – Toto stworzyła grupa bardzo zdolnych muzyków sesyjnych, którzy mieli też ciągoty w stronę jazzu. Może jazzu to za dużo powiedziane, powiedzmy fusion. Nadawało to ich piosenkom taki bardziej wytworny sznyt. Te cechy starych nagrań pozostały, ale zwiększona dawka rockowej energii przenosi ich muzykę w całkiem inny wymiar. A to „pop” przy rocku zrobiło się już zupełnie malutkie . Tylko ballady pozostały takie jak dawniej. I bardzo dobrze, bo tak ma być. Poza tym są ładne.
Ale większość to utwory mocne i dynamiczne, a w praktycznie każdym można znaleźć instrumentalne wstawki, aranżacyjne smaczki, które w znaczny sposób uatrakcyjniają tą muzykę. Otwierający płytę tytułowy „Falling in Between” zaczyna się riffem, którego by się ... no nawet Dream Theater nie powstydziło, ale sekcja gra jak od Santany i już jest ciekawie, kolejny, przebojowy „Dying on My Feet” kończy się swingującą , bigbandową partia dęciaków. „Hooked” - ostry, rockowy numer, a w środku świetna partia fletu (witamy pana Andersona), jeszcze stricte jazzowe sola na przykład w „Let It Go”.
Zdaje się, ze starsi panowie nagrali dokładnie taka płytę jaką chcieli i sprawiało im to dużo przyjemności. To nagrywanie. Brzmi to świeżo, jest pełne entuzjazmu. Chyba po raz pierwszy nie było ciśnienia, że radio, że listy przebojów, że trzeba wykombinować coś na singla. Bo nagrywając dla niewielkiej , raczej niszowej wytwórni, to co by nie nagrali, nie wiadomo jaki potencjalny hit i tak by się to raczej nie przebiło. Poza tym , jakie radio puszcza rockmanów po pięćdziesiątce? Chyba, że się The Rolling Stones nazywają.
Nie nazywajmy tego prog-rockiem, nie przypisujmy tego do prog-metalu, dajmy sobie spokój ze wszelkimi naklejkami. Bo będzie to tylko mylić i powodować nieporozumienia. Nie dorabiajmy do tego żadnej ideologii. To jest Toto. I tyle. Aż tyle.