Frogg Café jest jeszcze w Polsce grupą niezbyt popularną, choć z roku na rok przybywa jej fanów. Miejmy nadzieję, że będzie ich coraz więcej i że niedługo ktoś wpadnie na pomysł sprowadzenie zespołu do Polski na koncerty. Mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem nietuzinkowym na scenie muzyki progresywnej, z wykonawcą tworzącym muzykę na wskroś oryginalną, choć wypracowaną na sprawdzonych i utrwalonych w tradycji wzorcach.
Ten amerykański zespół powstał w 1998 r. jako tzw. cover band, wykonujący utwory Franka Zappy. Nazywał się wówczas Lampy Gravy i działał w rodzimym Nowym Jorku oraz pobliskim Long Island. W r. 2000 grupa postanowiła zmienić nazwę, właśnie na Frogg Café, oraz tworzyć własną, niezależną muzykę. Fortunate Observer of Time to – po wydanej w r. 2001 Frogg Café oraz Creatures z przed roku – trzecia płyta w jej dorobku. Rozwija ona wypracowany przez zespół niezwykle interesujący styl, stanowiący mieszaninę amerykańskiego rocka symfonicznego, awangardy, klasyki, fusion, jazzrocka, jazzu, swingu, wokalnych popisów musicalowych i kabaretowych etc. W muzyce Frogg Café można zatem usłyszeć i grupę Kansas, i rzecz jasna szaleństwa nieodżałowanego twórcy Hot Rats, ale i ślady zainteresowania twórczością King Crimson, Gentle Giant, Moder Jazz Quartet, David Cross Band, Weather Report, Mingusa, i Coltrane’a; a z “poważnych”: Strawińskiego, Coplanda czy Ravela. Frogg Café czerpie pełnymi garściami z wielkiej tradycji muzycznej – dodam, że czerpie umiejętnie: nikogo i niczego nie kopiuje. Trudno też mówić w ich przypadku o prostym eklektyzmie, jaki przypisuje – zupełnie bezsensownie – część tzw. fachowej prasy. Grupa wypracowała swój niepowtarzalny i – co niezwykle ważne – już rozpoznawalny styl. Instrumentem, który w znacznym stopniu decyduje o tymże stylu, są skrzypce – Bill Ayasse, wykorzystuje je z wirtuozerską precyzją i mistrzowskim polotem. Tak dzieje się choćby w otwierającym płytę swoistym “tryptyku Obserwatora” (tworzą go: Eternal Optimist, Fortunate Observer of Time oraz Reluctant Observer): przepełnionym niezwykle silnie melodyką i harmonią śpiewu, zwłaszcza w pierwszym i trzecim utworze, oraz jazzowym duchem improwizacji i awangardowego dysonansu, szczególnie w całej kompozycji tytułowej i środkowych partiach skrajnych części. O brzmieniu zespołu decyduje również głos Nicka Lieto i jego trąbka, niejednokrotnie przejmująca, podobnie jak skrzypce, funkcję gitary prowadzącej – a do tego ciepła, rozśpiewana, czasem wręcz elegijna, nie pozbawiona szczypty dramatycznej powagi.
Zmiany tempa i nastroju, przekształcenia wyjściowych melodii, dialogi między instrumentami, swoboda w łączeniu gatunków – to wszystko zespół wykorzystuje w sposób niewymuszony, naturalny. Przejścia i łączenia, które w tego typu sytuacjach decydują o jakości utworów, są przez muzyków Frogg Café podawane z polotem i lekkością. Tak dzieje się choćby w przepięknym No Regrets, gdzie po dynamicznym rockowym interludium mamy spokojny, niemal melancholijną melodię, która z kolei przechodzi płynnie w pyszne jazzowe solo trąbki, a później solo skrzypiec, prowadzących znów do wokalnej sytuacji wyjściowej. Ten utwór to 8 minut czystej i harmonijnej sztuki.
I aranżacje: bogate, budowane z rozmachem i zarazem dbałością o harmoniczny porządek. Zespół sięga po różne instrumenty; obok tradycyjnych zestawów używanych w muzyce rockowej oraz wymienianych wcześniej skrzypiec i trąbki mamy jeszcze m. in. puzon, mandolinę, wibrafon, wiolonczelę, flet. Siłę w ten sposób budowanych kompozycji najpełniej chyba obrazują dwa najdłuższe i połączone ze sobą utwory: You’re Still Sleeping oraz Abyss of Dissension, nb. w tym drugim gościnnie wystąpił Ed Mann, perkusista Franka Zappy. Abyss of Discension, napisany z iście epickim rozmachem, jest zresztą ukłonem w stronę jego wczesnej twórczości.
O sile płyty decyduje także jej przemyślana konstrukcja. Każdy z utworów logicznie łączy się tu z następnym, każdy pasuje muzycznie i brzmieniowo do całości, każdy wreszcie znajduje się w odpowiednim miejscu. Na Fortunate Observer of Time składa się 8 kompozycji, które tworzą jakby dwie rozbudowane suity ponad 60. minutowego spektaklu. O pierwszej, czyli o tzw. “tryptyku Obserwatora”, już wspominałem; drugi budują cztery końcowe utwory: długie i rozbudowane You’re Still Sleeping oraz Abyss of Dissension. A nadto dwie okalające miniatury: wstępne ledwie minutowe Resign oraz zamykające Release. Obie te wielkie części łączy “kansasowskie” No Regrets. Zaznaczony podział ma swoje odbicie również w odmiennej stylistyce opisanych części. Pierwsza jest bardziej zdeterminowana przez jazzrock i jazz, druga z kolei ciąży w stronę art-rocka i rockowej awangardy, również klasyki. Z ducha muzyki poważnej płyną przede wszystkim dźwięki Release, puentujące i “drugą część” płyty, i zarazem cały album. Z jednej strony rzecz może zaskakiwać, właśnie wyborem stylu, z drugiej zaś jakby logicznie zamyka przebieg muzycznej akcji. Ktoś mógłby powiedzieć, że to z ducha czy też z filozofii Roberta Frippa. Czemu nie! Wprawdzie Frogg Café muzycznie różni się od Karmazynowego Króla (chociaż kto wie?!), to w podejściu do wagi i znaczenia dźwięku, do ciągłego poszukiwania i łamania barier i utartych schematów, do łączenia wody z ogniem, do perfekcji wykonawczej i dyscypliny, pozwalającej oswoić i ukazać niepokornego ducha buntu, grupa Frippa musi być Amerykanom bardzo bliska.
I na koniec jeszcze jedna kwestia. Chodzi mianowicie o produkcję. Dawno nie słyszałem tak świetnie wypracowanego w studio dźwięku (ach ci Amerykanie!). To zasługa głównie Billa Ayassa – skrzypka i wokalisty – który nie tylko był odpowiedzialny za całość, ale również jako inżynier nagrywający i miksujący materiał, trzymał pieczę nad detalami. Brzmienie jest na płycie ciepłe i jednocześnie pełne klimatycznej przestrzeni. Poszczególne instrumenty (ich partie) są doskonale słyszalne i rozpoznawalne; zarazem budują jeden zwarty przekaz – to swoista synteza ekstensywności i intensywności, która w połączeniu z charakterystycznym i własnym stylem daje niespotykaną siłę. No i rzecz jasna proporcje, jakże ważne w muzyce – między partiami instrumentów (w stopniu i natężeniu dźwięku, jego barwie etc.), między instrumentami a wokalem. Tu również możemy mówić o mistrzostwie i rozwiązaniach najwyższej próby.
Fortunate Observer of Time nie jest płytą łatwą w odbiorze, pomimo pewnej przystępności niektórych melodyjnych fragmentów. Rzecz wymaga wielokrotnego słuchania, oswajania się z trudną sztuką twórczej syntezy gatunków i stylów. Pokonywania barier i utrwalonych przyzwyczajeń. Jeśli jednak ktoś już rozsmakuje w sztuce Frogg Café, to jestem przekonany, iż nie uzna czasu, jaki spędził wraz z nimi, za stracony. Gorąco polecam tę płytę, zwłaszcza niespokojnym duchom, poszukującym coraz to nowych wrażeń i jednocześnie ceniącym sobie elegancję i doskonałe wykonawstwo.