A co tam, przyznam się. Miałem mieszane uczucia po przesłuchaniu tego krążka, najnowszej produkcji Włochów z Time Machine. Oczywiście pewne myśli kłębiły mi się we łbie, ale zrobiłem straszną rzecz. Postanowiłem zobaczyć co o płycie napisał DDarek. I co się okazało? Nie mogłem uwierzyć, bo prawie słowo w słowo czytałem własne myśli. Też chciałem napisać, że mi się nie podoba „Evil” od początku, choć może to takie wrażenie po ostatnio wałkowanym Lanfear. No nie, znów mam coś wałkować? Słuchać, aż się spodoba? Nie, ja dziękuję. Wole uznaną markę, która mnie w 100% zadowoli od razu. No ale cóż, muszę coś napisać, aby napsuć krew fanom Time Machine.
Również Darku chciałem napisać o świetnej płycie „Act II: Galilieo” ! I do tego, że jest kulowa w pewnych kręgach, dodam, że bardzo ją lubię. Jest wesoła, i spełnia swoją funkcję włoskiej sielanki. Podobał mi się ten album! Tym razem już nie jest tak dobrze, ale jaki zespół nagrywa ciągle równe, bardzo dobre płyty? Na pewno nie Time Machine. Ja również nie śledziłem poczynań zespołu przez ostatnie lata, ale nie byłem zaciekawiony co tam upichcili, bo jakimś cudem przeczuwałem, że płyta raczej nie trafi w moje gusta. No ale może to tylko moje rozdrażnienie na punkcie wciskania etykietki progresu wszystkiemu, co ma keyboard. Zobaczymy więc, jakie „Zło” w trawie piszczy…
Wspomniałeś Darku o wokaliście, i ja się z Tobą zgadzam. Śpiewa bardzo poprawnie, słodko, ale taki już urok Włoch. Nie spotkałem jeszcze zespołu (no, może Empty Tremor) trudniącego się progresywnym metalem z tego kraju, który nie miałby na wokalu miłego i ciut bezpłciowego pana. Troszeczkę, ale tylko w niektórych fragmentach, „Evil” pod względem warstwy wokalnej brzmi jak dokonania Conception, albo wybrane utwory Kamelot. Ja przede wszystkim skupiłem się na muzyce, która najwyższych lotów nie jest. W ogóle nic tu nie lata, tylko snuje się nad ziemią. Jest koszmarnie wolno i rozwlekle. To główny mój zarzut. Jeśli chcieli stworzyć muzykę stonowaną, bardziej tajemniczą, nie rzucającą się na słuchacza aby go powalić, powinni włożyć w to więcej emocji i pomysłów. POMYSŁÓW mi w tej sielance braknie! Ty Darku po jakimś czasie się do płyty przekonałeś, mi też podobają się niektóre, bardzo nieliczne fragmenty. Przykładem niech będzie początek „Evil Lies”, czy środek „Hailing Souls”.
Przyczepię się do nienajlepszej produkcji, gitary brzmią trochę archaicznie, a raczej jakby pochodziły z dema jakiegoś undergroundowego zespołu. Brzmienie jest wygładzone i „mientkie”, ciut przypomina nowego Kamelota (straszny gniot). Perkusja brzmi sztucznie, jedynie bas jest dobrze nagłośniony. W tym wypadku nie zgodzę się z Tobą, Darku, że produkcja jest bardzo profesjonalna, bo najlepszym przykładem na niesłuszność tego twierdzenia są wspomniane gitarki, które od „dawnych czasów”, niewiele się zmieniły. Nie zgodzę się z jakimikolwiek porównaniami do Threshold, a tym bardziej Vanden Plas!! W tym pierwszym jest moc, siła, motoryka, w drugim świetne pomysły i nienaganne użycie klawiszy. Na „Evil” zostały one nagrane chyba tylko po to aby tworzyć pozory klimatycznego, gotycko-progowego grania. Ja takiego oszukiwania nie przyjmuję. Nie mogę przyjąć do wiadomości, że któryś ze średniaków znajdujących się na „Evil” może kandydować do miana hitu, cokolwiek pod słowem „hit” rozumiesz. Ja zapamiętałem może kawałek „Evil Lies” i „Angel Of Death”, reszta utworów jest straszliwie nudna, sztampowa, grana może nie na jedno kopyto, ale z tym samym poczuciem: „Ale nam duszno, zaraz umrzemy, musimy zwolnić i smęcić, bo zaraz skonamy”. Również żadych powalających riffów się nie doszukałem, jedynie 2,3 poprawne solówki (które i tak źle brzmią przy tak wolnej muzyce; po prostu źle je wykorzystano). Powinienem także wspomnieć, że to koncept album (ścieranie się sił zła i dobra, jak to Darek napisał), i że mamy kilka przerywników (mianowicie 3), a czas płyty nie przekracza 45 minut (to dobrze, bo chyba to ja bym skonał słuchając).
Darku, mimo iż nie wyrzuciłem płyty Włochów do kosza, wg. Twoich zaleceń, i dałem im szanse, to chyba będę musiał oddać ją na PCK. Jestem pewien, że do niej nie wrócę, bo nie ma w niej nic na tyle interesującego, aby z własnej woli ponownie do niej sięgać.