Trudno opowiedzieć Wam o tej płycie. Dlaczego? Bo z jednej strony powinna to być opowieść o muzyce, która ją wypełnia; muzyce bogatej w cytaty z artrockowej historii, muzyce pełnej dramatycznych zwrotów akcji i cudownie melodyjnej.... Z drugiej zaś strony powinna to być opowieść o tekstach, dzięki którym ta muzyka staje się prawdziwa a cała płyta zyskuje koncepcyjny charakter... O muzyce napiszę za moment, ale jak w krótkiej recenzji opowiedzieć o tekstach; o gorzkich prawdach, o niespełnionych marzeniach, o niepokojach targających serce..? Zaczyna się przepięknie; tytułowy utwór snujący gorzką opowieść o niezrealizowanych marzeniach z dzieciństwa to esencja artystycznego rocka, to wspaniałe kolaże melodii i tematów, dzięki którym zespół mistrzowsko buduje napięcie... W tych szesnastu minutach naprawdę wiele się dzieje... Fani klasycznego art rocka na pewno z satysfakcją będą odkrywać muzyczne zagadki; choćby to nawiązanie do twórczości Mike'a Oldfielda w końcowym fragmencie "Evening Games". Albo te brzmieniowe cytaty z YES we wspaniałym intro do "Why" czy granie trochę pod Genesis w "Never Never"... Z kolei gitarowe partie w "Rush" mogą przywołać skojarzenia z King Crimson... Oczywiście nie chciałbym być źle zrozumiany; Satellite absolutnie nie kopiuje cudzych pomysłów; to zapatrzenie w artrockową historię wychodzi zespołowi bardzo naturalnie; a dzięki temu możemy mówić już o wyraźnie naznaczonym, charakterystycznym brzmieniu grupy. Zresztą płyta nie tylko pod względem muzycznym jest spójna (dodam, że pewne fragmenty muzyki mają swoją repryzę w kilku miejscach albumu). To przede wszystkim teksty nadają jej charakteru zamkniętej całości; oczywiście trzeba poświęcić im sporo czasu ale uprzedzam, że ich interpretacja nie do końca jest łatwa i uniwersalna. A zakończenie płyty? Jednak chyba optymistyczne... "Take It As It Is" - to utwór o pogodzeniu się z rzeczywistością, to utwór o tym, że warto dostrzegać piękno otaczającego nas świata... Te nuty kołyszą świadomość jak spacer w majowy wieczór. Tymczasem... Tymczasem jest noc... W lustrze okna dostrzegam swoje odbicie... w tle słyszę głos Amiriana: "See no child, no magic thrill, Only sad eyes, wasted time to kill"... Pod wpływem niepokojącej tęsknoty zamykam oczy i widzę ulicę którą w lipcowe wieczory jeździłem na rowerze, widzę swój pierwszy namiot postawiony w ogrodzie za domem i znów czuję zapach skoszonej trawy... Czuję się wolny, niezwyciężony...
Otwieram oczy, Amirian śpiewa... "As tired breath of city, Sings us lullaby and we believe, We'll never change, so strong we'll be..." Czy to możliwe? Czy naprawdę? Ta płyta stawia wiele pytań, ale na wiele z nich nie potrafię odpowiedzieć...