Kariera Davida Sylviana właściwie od początku jego solowej działalności rozwijała się dwutorowo. Jednym nurtem były płyty z, nazwijmy to tak, piosenkami (od Brilliant Trees przez Gone To Earth i Secrets Of The Beehive), drugim płyty z muzyką eksperymentalną (Flux & Mutability oraz Plight & Premonition nagrywane w duecie z Holgerem Czukayem). Po zakończeniu współpracy z Robertem Frippem i dłuższym odpoczynku, pod koniec ubiegłej dekady Sylvian powrócił dwiema nowymi płytami należącymi do dwóch wyżej opisanych nurtów – “piosenkową” Dead Bees On A Cake i “ambientową” Approaching Silence. Postanowiliśmy je na łamach Caladanu opisać - w tej recenzji zajmiemy się pierwszą z nich.
Dwanaście lat minęło od ukazania się Secrets Of The Beehive, ale już od początku, od pierwszych dźwięków Surrender, nie mamy wątpliwości, że znajdujemy się w tym samym muzycznym świecie. Zresztą nie musimy nawet załączać płyty – sam tytuł albumu każe domyślać się kontynuacji opowieści z ula. I rzeczywiście – większość utworów jest utrzymana w tej samej, nastrojowej tonacji, tworzonej głównie przez charakterystyczny, przepełniony melancholią głos Sylviana, gitarę – w wielu fragmentach raczej prowadzącą dialog z wokalistą, niż akompaniującą mu (szczególne wrażenie robi miniaturka Dobro #1 z partią Billa Frissella) oraz smyczki i syntezatory. Są co prawda wyjątki. God Man to przede wszystkim rytm i melorecytacja (bo raczej nie śpiew) Sylviana. A w All Of My Mother’s Name zespół popisuje się improwizacją mogącą kojarzyć się nawet z King Crimson połowy lat 70. (choćby z utworem Providence z albumu Red). Ale dominują na płycie takie utwory utrzymane w stylu opisanym poprzednio. Jak rozpoczynający płytę Surrender, z piękną partią trąbki. Jak Thalheim, mój ulubiony fragment płyty, gdzie kolejna typowa Sylvianowska ballada – ze snującym się głosem Davida i ponownie oszczędnie dawkowanymi dżwiękami gitary i syntezatorów zostaje ozdobiona przepięknymi fragmentami instrumentalnymi (gitara i znowu trąbka). Jak The Shining Of Things, z delikatnym tłem smyczkowym. Mamy podróż na południe Stanów Zjednoczonych - “walczak” Midnight Sun kołysze niczym blues któregoś z mistrzów gatunku. Przenosimy się też bardziej na Wschód – w Krishna Blue pojawiają się orientalne brzmienia bębnów i piszczałek, z kolei w Praise kobiecy głos wyśpiewuje pieśń kojarzącą się ze wschodnimi hymnami religijnymi. Zamknięciem i dobrym podsumowaniem całej płyty jest utwór Darkest Dreaming – jeden z najmocniejszych i najbardziej poruszających jej fragmentów. The sky is breaking / I don’t wanna be alone without my darkest dreaming / Hold me close.
Bo ogólnie mówiąc, tak intensywnych fragmentów na Dead Bees On A Cake jest – przynajmniej w naszym subiektywnym odczuciu – mniej niż na Gone To Earth i Secrets Of The Beehive. Może wpływ na to miały wydarzenia w życiu artysty (związek z Ingrid Chavez zwłaszcza), a może po prostu nieodwracalny fakt, że jest już o dwanaście lat starszy? To płyta do smakowania. Subtelna i kojąca. Na długie jesienne i zimowe wieczory. Fanom Davida “Pszczółek” nie trzeba polecać (w końcu płyta jest na rynku już od dwóch lat i przez ten czas na pewno zdążyli ją poznać na pamięć), pozostałym można polecić bez większego ryzyka (zastrzyc uszami powinni zwłaszcza zwolennicy King Crimson, Petera Hammilla i różnych wcieleń Stevena Wilsona).
A zwolenników ambientowego Sylviana zapraszamy do przeczytania recenzji Approaching Silence – no i posłuchania samej płyty.