Nie ukrywam, że czekałem na tę płytę z zapartym tchem. Marjana Semkina, na co dzień połowa duetu iamthemorning, ogłosiła zapowiedź swojego drugiego długogrającego albumu wraz ze zbiórką pieniędzy na jego fizyczne wydanie. W serwisie Kickstarter można było wspomóc artystkę w finansowaniu nowej płyty, a w zamian otrzymać "prezenty" w postaci kopii w wersji CD, na pięknym winylu z wtopionymi weń złotymi płatkami, a także koszulki oraz bluzy. Widać, że Rosjanka zjednała sobie grono oddanych fanów - docelową kwotę zebraliśmy w ciągu 24 godzin, a na dzień zakończenia zbiórki została ona przebita ponad dwukrotnie. I warto było nie tylko czekać, ale i dołożyć swoją cegiełkę do kolejnego kreatywnego przedsięwzięcia Semkiny, bo "Sirin" to jedna z najmocniejszych premier, jakie dotychczas słyszałem w 2024 roku.
Nieco o tytule płyty, w słowach samej artystki: "Sirin w starożytnej mitologii słowiańskiej to ptak-symbol smutku, śpiewający i łkający nad losem ludzkości. Wydawało się to dla mnie odpowiednie - tęsknię za domem i nienawidzę tego, co rządzący zrobili z Rosją. To mój hołd dla utraconego domu i ziemi. To album opowiadający historie, a każdy utwór zabiera cię w zupełnie inną podróż (możliwe, że wszystkie w jakiś sposób nawiązują do śmierci... ale obiecuję, że to fajne doświadczenie)."
Jakże odpowiednio "płynący" jest głos Marjany w otwierającym album We Are the Ocean. Wspomagany pięknym brzmieniem akustycznych gitar Charliego Cawooda, faluje niczym przypływ i odpływ morskich wód. W podobnej konwencji utrzymany jest także Lost but at Peace, choć w tym numerze bardziej czuć iamthemorning - głównie dzięki onirycznej atmosferze roztaczanej przez śpiew Semkiny i plumkające w tle fortepiany. Z kolei Angel Street to kompozycja bardzo singer-songwriterska i niezwykle melodyjna. Wokal Marjany wręcz hipnotyzuje - jest w tym utworze coś intrygującego, co nie pozwala mi się od niego oderwać. Zaskoczyło mnie też urocze, skoczne The Storm - to zadziwiająco rozbujana kompozycja, mogąca kojarzyć się nieco z muzyką... bożonarodzeniową. Słuchając tego utworu widzę tańczące na wietrze płatki śniegu, oświetlane przez kolorowe lampki świątecznych dekoracji. Na płycie oczywiście nie zabrakło też charakterystycznej dla artystki teatralności. Spójrzmy choćby na mroczne, snujące się Anything but Sleep z gościnnym udziałem Jima Greya, na co dzień śpiewającego w australijskim Caligula's Horse. Tęskniłem za mieszanką głosu Marjany z męskim wokalem - od razu przypomniał mi się utwór tytułowy z płyty "Lighthouse" zaśpiewany w duecie z Mariuszem Dudą, który pozostaje jednym z moich ulubionych numerów iamthemorning. Dramatyzmu nie brakuje też w świetnym Swan Song, opartym na muzycznym "przeciąganiu liny" między kameralnością a rytmicznymi, rockowymi eksplozjami. Nastrój grozy i niepokoju roztacza również Pygmalion - to kompozycja wręcz filmowa, w sam raz nadająca się do zwiastuna jakiegoś horroru lub dreszczowca. Końcówka utworu zaskoczy nawet fanów artystki - Marjana nigdy nie śpiewała przy tak agresywnie i potężnie brzmiącym akompaniamencie. Aż szkoda, że ta "rockowa" część nie trwa dłużej...
Większość kompozycji na płycie jest zaaranżowana bardzo bogato, momentami z klasyczną wręcz szlachetnością. Ale ze wszystkich utworów to kameralne, zdominowane przez fortepian Gone pozostawiło mnie najbardziej oczarowanym. Głos Marjany płynący po nutach fortepianu i smyczków chyba nigdy nie brzmiał tak pięknie. A gdy utwór wreszcie rozkwita, na moment sięgając po barokowe wręcz bogactwo instrumentów, nie pozostawia żadnych wątpliwości, że to jedna z najlepszych kompozycji, jakie kiedykolwiek wyszły spod pióra artystki.
A na koniec, niczym The Fountain na "Through Shaded Woods" Lunatic Soul, "Sirin" także zwieńczone jest przepiękną, zwiewną balladą. Takich płyt nie da się chyba kończyć w inny sposób, niż utworami w stylu This Silence, This Dreaming.
Marjana Semkina zaprezentowała na nowej płycie znacznie bardziej różnorodny repertuar, niż na swoim debiutanckim solowym albumie. I choć przez te kilka lat zdążyłem się ze "Sleepwalking" przeprosić, "Sirin" pozostawiło poprzedniczkę daleko w tyle, a mnie - pozytywnie zaskoczonego już od pierwszego odsłuchu. Piękna, szlachetna płyta, która wszelkie oczekiwania przebiła ze sporą nawiązką.