Przyznam otwarcie, że podchodzę do tej recenzji bez wielkich odniesień do przeszłości i bez porównań. Bo nie ukrywam, że nie śledziłem dotychczasowych poczynań formacji, umknął mi nawet fakt, że pisaliśmy o ich małej płytce Broken Lifeforms… siedemnaście lat temu (zresztą pochlebnie, piórem Krisa). Od tego czasu sporo się u nich zmieniło. Pojawiły się dwie pełnowymiarowe płyty [Night In Digital Metropolis (2010), Heat From The Sun (2014)], modyfikacji uległ też skład, w którym dostrzegam trzech muzyków ze wspomnianej EP-ki (gitarzystów Bartosza Bąka i Wojciecha Deutschmanna oraz perkusistę Macieja Hoffmanna). No i pojawiła się też długa, dziewięcioletnia przerwa, po której artyści powracają albumem Earn Heaven, który – wydany w gustownym digipaku - całkiem niedawno dotarł do naszej redakcji.
Pierwszy kontakt z albumem, bez wnikania w promocyjne teksty i książeczkę, uświadomił mi natychmiast, jak kluczowe znaczenie ma charakterystyczny i szybko rozpoznawalny głos wokalisty. Bo moje myśli natychmiast popłynęły w kierunku poznańskiego Abstraktu, którego wydany cztery lata temu świetny album Post Sapiens 101 recenzowałem na naszych łamach. Skojarzenie okazało się zupełnie nieprzypadkowe, bo to właśnie Krzysztof Podsiadło zastąpił poprzedniego wokalistę, Radosława Grobelnego. To niewątpliwie wartość dodana w nowej muzyce Appleseed. Dość mroczny, głęboki i emocjonalny głos Podsiadły nadaje brzmieniu formacji nieco gotyckiego posmaku.
A jaką muzykę przynosi Earn Heaven? Obecność w stajni poznańskiego Oskara powinna sugerować, że będziemy obcować z progresywnym rockiem. To jednak spore uproszczenie, bo choć w muzyce Appleseed nie brakuje delikatnych nawiązań do klasyki tego stylu rodem z lat siedemdziesiątych (zmiany klimatu i tempa), przede wszystkim jednak trudno włożyć ich do jednej szuflady. A to chyba najważniejsza wartość, jaką każdy zespół może sobie zapisać po stronie plusów. Ich granie bowiem jest zdecydowanie bardziej nowoczesne, faktycznie sięgające do szeroko rozumianej alternatywy, czasami szybkie, bezkompromisowe i nośne. I takie są otwierające płytę Full Time Dreamers i Papa Whale, które trudno oskarżyć o jakiś konserwatywny prog rock. Tonuje nastrój trzecia w zestawie California, która przez wysokie i delikatne męskie zaśpiewy gdzieś daleko pachnie U2. Rise Up! z kolei łączy w sobie i nieszablonową rytmikę, i Hammondowe tła ale też i mocarne, gitarowe riffowanie w Riverside’owym stylu. Następne trzy kompozycje są moimi ulubionymi w zestawie - utrzymane w średnim tempie Live Stained Jewel z emocjonalnym refrenem i gitarową, solową figurą w nieco post rockowym stylu; hard rockowy, majestatyczny i wzniosły False Idol i wreszcie trochę surowy, brudny w pierwszej części Take Me, zyskujący jednak inną, bardziej klimatyczną twarz ale i podniosłe zwieńczenie w drugiej odsłonie. Żeby była jasność, ciekawe granie na tym się nie kończy, bo Shelter i Offroad rozpoczynane spokojnie fajnie z czasem narastają i gęstnieją aranżacyjnie. Całość wieńczy, najdłuższy w zestawie, ponad siedmiominutowy Behind a Smile, złożony z kliku zgrabnie połączonych wątków.
Bardzo dobra płyta, do tego z emocjonalnymi tekstami, których przesłanie zawarte zostało w podtytule albumu (A music story about falling in and out of). Ponadto dobrze brzmiąca. W tym kontekście warto odnotować fakt, że za miks i mastering całości odpowiadał sam Przemysław Wejmann (Acid Drinkers) z Perlazza Studio.