Na początku tego miesiąca nakładem Lynx Music ukazał debiutancki album formacji Scarless zatytułowany Czekając… Niewiele wiadomo o grupie poza tym, że jest pochodzącym ze Śląska kwintetem a szybki przegląd social mediów pozwala zauważyć, że choć skład formacji dopięty został około 2019 roku, to członkowie grupy młokosami już nie są i z pewnością „dźwigają” instrumenty znacznie dłużej. Zespół ma też już za sobą trochę koncertów a ta płyta wydaje się nie tylko zwieńczeniem pierwszego etapu na ich muzycznej drodze, ale też i spełnieniem pewnego marzenia.
Czekając… to niedługa rzecz. Ledwie 35 minut i pięć kompozycji, zatem wielkich wypisów nie będzie. Zacznę jednak od cytatu z formacji, która o swojej muzyce mówi tak: często słyszymy: „nikt już tak nie gra jak wy”, "eightiesy”. Dla nas to komplement, bo idziemy pod prąd obecnych, mocno elektronicznych, syntetycznych brzmień. U nas usłyszysz żywe, a czasami surowe dźwięki, narastające emocje, intensywne, mocne brzmienia, a jednocześnie stonowane łagodne barwy i delikatne tony. I w zasadzie wszystko się zgadza, tylko ja bym Scarless wcisnął - choć rozumiem intencje grupy - bardziej w lata… dziewięćdziesiąte. Bo ich muzyka przenosi mnie w ich pierwszą połowę - piękne czasy budzenia się nowej fali polskiego neoprogresywnego rocka, czasy debiutów takich formacji jak Quidam i Albion czy „kiełkowania” płockiej grupy Anamor. Zatem jeśli ukochaliście sobie płyty szczególnie dwóch ostatnich zespołów, album Czekając… powinien przypaść wam do gustu.
Bo piątka muzyków, inspirując się z pewnością tuzami progresywnego grania, takimi jak Pink Floyd, Genesis, czy Marillion (wczesne brzmienie grupy z Aylesbury jest czasami aż nadto słyszalne, np. w rozpędzonych klawiszowych popisach solowych, zaś środek Słońce znów wschodzi pachnie wręcz albumem Misplaced Childhood) stworzyła kompozycje zwykle niespieszne, stonowane, stawiające na klimat i działające na emocje, choć i mocniejszych fragmentów tu nie brakuje. Część z nich, to dłuższe, rozbudowane formy (Niespełnione sny, Czarna Góra, Słońce znów wschodzi), w których muzycy łączą różne tematy i wątki. Królują gładkie i pastelowe partie gitary solowej i ciepłe, przestrzenne klawiszowe tła. Trudno też odmówić temu materiałowi atrakcyjnej przystępności. Grupa ma dar do tworzenia ładnych, nieco nostalgicznych melodii, dość szybko zapadających w pamięć. Warto wspomnieć o wokalistce, Gabie Latak, która nie szarżuje i operuje raczej w bezpiecznych, niższych rejestrach (gdzieś odlegle, przypomina mi znaną z Loonypark, Sabinę Godulę – Zając) i zdecydowanie ciekawiej prezentuje się w mocniejszych fragmentach, gdzie chwilami zbliża się do… Kory (choćby finał Niespełnionych snów).
Całości dopełnia ciekawa i lekko impresjonistyczna okładka oraz mające delikatnie poetycki szlif liryki autorstwa Iki Głowackiej, Adama Wątłego i Krzyśka Krawczyka. W większości dość przygnębiające, pełne smutku, rozczarowania, także w relacjach międzyludzkich. Z drugiej strony, wieńczące płytę Słońce znów wschodzi przynosi mnóstwo nadziei i optymizmu. Nie będę czarował, że to rzecz wybitna i muzycznie odkrywcza, wielu może ją nawet nazwać archaiczną, taką trochę nie na te czasy. Muzycy jednak, nie oglądając się na trendy, grają to, co im w duszy gra. I ja to doceniam. A słuchało mi się tego materiału niezwykle miło.