Ponad 30 lat na scenie, „pięćdziesiątka” na karku już pękła jakiś czas temu, głos Fates Warning ale też Redemption i Engine. Jednym słowem - legenda progmetalu. Ray Alder – ikoniczna wręcz postać dla gatunku – chciałoby się powiedzieć, wreszcie dorobił się autorskiej płyty solowej.
Wydany ledwie kilkanaście dni temu album, o charakterze konceptu wpisanego w zamieszczone w tytule pytanie, sprawi z pewnością sporo radości miłośnikom jego wokalnego talentu, ceniących sobie jego dokonania we wspomnianych formacjach. Choć trudno powiedzieć, że to w pełni progmetalowy album.
To raczej, w porównaniu do wcześniejszych doświadczeń Aldera, album nieco lżejszy, czasami wręcz piosenkowy. Artysta bardziej tu flirtuje z hard rockową materią albo melodyjnym metalem, delikatnie ocierającym się nawet o AOR. Tylko niektóre kompozycje obdarza ciężkim i połamanym riffem. Jak ewidentnie progresywno metalowy, agresywny Shine. Z kolei taki rozpędzony A Beautiful Lie jest wręcz heavy metalowy, zaś Wait z jednej strony uderza progmetalowym ciężarem, z drugiej rozkłada na łopatki znakomitym refrenem w klimacie hard rock/AOR. Są oczywiście obowiązkowe ballady, przede wszystkim przejmująca The Road, która doczekała się w bonusie wersji akustycznej, ale też i stonowany Some Days. Oba utwory pomieszczone w odpowiednich odstępach dodają albumowi właściwego oddechu, balansu i przestrzeni.
Generalnie jednak sporo tu zapamiętywalnych, dobrych kompozycji z wchodzącymi w głowę refrenami (Lost, Crown Of Thorns, Wait, What The Water Wanted) oraz popisowymi gitarowymi riffami i solowymi formami (w tej materii wybornie spisał się koncertowy gitarzysta Fates Warning, Mike Abdow). No i jest tu tej jedyny, niepowtarzalny wokal Raya Aldera, rozpoznawalny na kilometr, smutny, przejmujący, do tego ubrany w charakterystyczne dla niego harmonie. Bardzo solidna płyta dla wszystkich fanów oczekujących już trzy lata na nowe dźwięki od Fates Warning.