Krzysztof Lepiarczyk, muzyk i kompozytor związany od lat z krakowskim środowiskiem muzyki progresywnej i działającą tam wytwórnią Lynx Music, nie przestaje zaskakiwać artystyczną płodnością. Bo już od dobrych kilku lat regularnie wydaje na przemian albumy swojego projektu Loonypark oraz płyty solowe, sygnowane tylko jego nazwiskiem. Gdy dodamy do tego jego działalność na pedagogicznej i społeczno-politycznej niwie (których to aktywności muzyk wszak nie ukrywa), wyjdzie nam obraz osobowości ciągle poszukującej działania i nowych wyzwań.
Ta moja nieco pozamuzyczna wycieczka nie jest przypadkowa. Bowiem ten rok jest dla Lepiarczyka wyjątkowy. Jeszcze w tym miesiącu artysta skończy magiczne 40 lat i uczci zresztą ten dzień premierą swojej nowej płyty, Game Of Symphony, z brzmieniami inspirowanymi grami komputerowymi i muzyką filmową. Będzie to jednak już jego druga tegoroczna płyta! Bowiem we wrześniu ukazała się 40, z tytułem którego znaczenia w tym kontekście nie trzeba wyjaśniać.
Ten jego czwarty solowy album to niedługa rzecz. Niespełna czterdzieści minut i siedem kompozycji. Lepiarczykowi towarzyszą na nim, znany z Albionu Jerzy Antczak na gitarze, grający też w Loonypark, Grzegorz Fieber za bębnami oraz, co najciekawsze, Joanna Pawlikowska – nowy głos w muzycznym świecie Lepiarczyka (przypomnijmy, że wcześniej na płytach artysty towarzyszyły mu najczęściej Sabina Godula-Zając, ale też Magda Grodecka, Aleksandra Kozubal czy wreszcie, na dwóch ostatnich płytach solowych, Marek Smelkowski). Dodajmy od razu, że to dość ciekawa odmiana, bowiem Pawlikowska posiada zupełnie odmienną barwę i inną formę ekspresji niż, zwykle kojarzona z muzykiem, Godula-Zając. Co ciekawe, to jednak pani Sabina jest autorką wszystkich tekstów zawartych na albumie i ich charakterystyczna poetyka z pewnością nie zaskoczy dotychczasowych miłośników muzyki krakowskiego artysty.
Pod względem muzycznym, wraz z 40, muzyk wraca do bardziej tradycyjnych dla siebie brzmień. Po mierzeniu się z poetycką formą, śpiewaną w ojczystym języku, na Jakżeż ja się uspokoję. W hołdzie Stanisławowi Wyspiańskiemu i Albumie pieśni, tym razem wracamy do raczej standardowych, melodyjnych, neoprogresywnych klimatów. Delikatnym minusem takiego wyboru jest oczywiście stylistyczne zbliżenie do twórczości Loonypark. Mimo tego, to jego kolejny dobry album. Należy on do tych artystów solowych, którzy, choć kojarzeni z konkretnym instrumentarium (w jego przypadku to instrumenty klawiszowe), „dają pograć innym”. Nie mamy tu zatem klawiszowych tyrad i popisów, za to piękne, gitarowe solowe formy autorstwa Jerzego Antczaka, jak choćby ta iście Gilmourowska w True Story, ale też i popisowe figury w Secret Land. Autor stawia głównie na tworzenie tła, ciekawego klimatu, bardziej proponując w poszczególnych kompozycjach jakieś fajne klawiszowe, zapamiętywalne motywy. Takie są choćby w Secret Land czy w drugiej części Scratches. Nieco zaskakuje odmiennością, także rytmiczną, Jazz Monday, w którym słyszymy saksofonowe brzmienia (choć instrumentu w opisie nie ma), nadające, zgodnie z tytułem, jazzowego posmaku. Zgrabnie też wpisuje się weń taki soulowo-jazzowy wokal Pawlikowskiej. Najbardziej podoba mi się najdłuższy w zestawie i rozpoczęty tajemniczymi, szeptanymi wersami, Secret Land, mający świetny, melancholijny temat melodyczny, który – nie ukrywam – trochę psuje mi wejście dosyć mocnego, wyrazistego i prostego rytmu. Rozbudowany, klasycznie artrockowy finał utworu zdecydowanie jednak poprawia obraz całości. Co nie zmienia faktu, że chciałbym usłyszeć taką wyciszoną, ascetyczną wersję tej piosenki. Wyróżnia się też Scratches, zbudowany jakby z dwóch części i imponujący głównie tą emocjonalną, drugą odsłoną. Dobra płyta, warta posłuchania w te jesienne wieczory.