Formacja HellHaven należy do grupy tych artystów, którzy oferując swoją nową muzykę, nie ukrywają przed odbiorcą jej przesłania, idei, muzycznych koncepcji i smaczków za nią stojących. Bo wraz z recenzenckim egzemplarzem dotarł do mnie sążnisty tekst o albumie, dłuższy od niejednej pewnie recenzji. Ten sam zresztą promocyjny tekst anonsował album w sieci. Sytuacja taka stawia recenzenta w dość „kłopotliwej” sytuacji. Bowiem z jednej strony może prowokować do napisania czegoś „na przekór”, czyniąc swój tekst polemiką z „promosem”, z drugiej strony – jeśli jego odczucia są zbieżne z niejako gotową promocyjną recenzją – może czuć dyskomfort, że nic mądrego i oryginalnego nie wymyśli. Żeby była jasność, nie mam nic przeciwko takiej formie promocji. Niewątpliwie jest pomocna i zwalnia mnie z pisania o detalach oraz o czymś, o czym już wszyscy wiedzą. Pozwala natomiast na szersze i bardziej ogólne spojrzenie na album (z perspektywy odbiorcy piszącego o każdym ich dotychczasowym krążku) i stwierdzenie po prostu, co tu jest dobre, a co złe. No a poza tym wreszcie, takie „wylewne” podejście muzyków formacji, pokazuje ich zaangażowanie w dzieło, które oddają słuchaczom.
Widać to już w szacie graficznej, absolutnie najlepszej z dotychczasowych. Trochę inaczej niż zwykle złożony digipak a w nim 27-stronicowa książeczka z masą kolorowych i intrygujących grafik towarzyszących każdemu tekstowi (jedna z nich zdobi też okładkę), czy z fajnym pomysłem na pokazanie muzyków na zdjęciach z dzieciństwa. Album po raz pierwszy w ich historii zaśpiewany jest w naszym rodzimym języku. Jak sami ładnie to uzasadnili (i przemawia to do mnie): „chcemy w końcu tworzyć bez granic w języku naszych myśli”.
Nie da się zatem ukryć, że oprócz muzyki kluczowy jest dla zespołu również przekaz. Odwołując się do tytułu Mitologia Bliskości Serc można powiedzieć, że każdy tekst piosenki jest swoistym mitem. Opowieścią o naszym życiu, emocjach i uczuciach. Teksty Sebastiana Najdera niewątpliwie zaciekawiają i nie są sztampowe, prowokują do myślenia, czasami bawią się językiem („kiedy już powieki po wieki zamkną się” z Odyseja 2033 albo „Jedno wszystkim, wszystko jedno” z San Pedro Waltz, choć też chwilami popadają przez to w językowe niezręczności i kontrowersyjność: „dziś był kiedyś piękny dzień i sen nie budził mnie ze snu” (Kolekcjoner Zachodów Słońc), albo taki z lekka częstochowski rym w Odysei 2033 „już nic mnie tu nie trzyma, nawet wiosna, która właśnie się zaczyna!”, który nieco razi, w kontekście tego, że autor operuje głównie wierszem wolnym. Dlatego też najlepiej trafia do mnie taka poetycka, urzekająca prostota jak w Wierze na Dwa Serca: „Chcę tylko śmiać się, płakać, żyć; miłością wszystko jest albo nic”. Do tego szczerze i romantycznie zaśpiewana przez Najdera. Zresztą te wersy, to dla mnie swoiste motto tej płyty. A skoro przy mottach jesteśmy – każdy z tekstów uzupełniony został w książeczce cytatami cenionych pisarzy i poetów (np. Antoine de Saint Expery, H.P. Lovecraft, Charles Bukowski, Mark Twain, Fryderyk Nietzsche, Charles Baudelaire czy Stanisław Lem), które pozwalają wejść w tematykę danego utworu.
A jak jest muzycznie? Cóż, tu Ameryki nie odkryję i potwierdzę, że stylistyczna różnorodność to permanentna cecha ich muzyki. Pewną kanwą jest oczywiście progresywny metal z charakterystycznymi dla niego połamanymi riffami, zmianami tempa i klimatu. Jednak wplecione weń są klasyczny heavy metal, hard rock, muzyka etniczna, folk, szczypta orientu, techniczny metal i djent (Światłocień) a nawet elektronika i synth-pop (zaskakująco dyskotekowo-taneczny 1420MHz kończący album). Podobać się może aranżacyjne bogactwo brzmieniowe (lira korbowa, dudy, taraban, harmonijka na jednej płycie z niewielkimi – to fakt - partiami growlu). Dużo tu też karkołomnych i technicznych gitarowych solówek (co ciekawe, ta w Nasz Requiem przywołuje słynną… Lambadę) Pewnym wyróżnikiem ich muzyki są też wykonywane, niekiedy w sposób pompatyczny, wręcz hymniczny, z takim wyraźnym podziałem na sylaby, linie wokalne. Innym razem pojawia się emfaza w stylu Adama Łassy z Abraxas (San Pedro Waltz). To co mnie jednak najbardziej tu ujmuje, to urzekające duety i harmonie wokalne Najdera z Adrianną Zborowską, niezwykle melodyjne i łagodzące brzmienie. Bo to faktycznie jest ich najbardziej przystępna płyta, pełna świetnych tematów (Kolekcjoner Zachodów Słońc, Mitologia Bliskości Serc, Wiara na Dwa Serca, Nasz Requiem, Odyseja 2033). Całości dopełnia naprawdę solidna produkcja, co przy tak bogatej muzycznej fakturze musi budzić szacunek.
Spojrzałem na moje dotychczasowe recenzje ich albumów. Za każdym razem było coraz lepiej. Nie inaczej jest i tym razem. To najlepsza, najbardziej przemyślana, dojrzała i spójna płyta HellHaven. Jedna z bardziej wartościowych tegorocznych metalowych premier. Z pewnością będę do niej wracał.