Po ponad sześciu latach od debiutanckiego albumu Songs For Nobody powraca formacja Tim Orders. Nie był to okres kompletnie martwy dla grupy. Bo część kompozycji z tej drugiej płyty światło dzienne ujrzała już kilka lat temu a najbardziej znany członek zespołu, wokalista Krzysztof Borek, muzycznie związał się z gitarzystą Riverside, Maciejem Mellerem, goszcząc na jego dwóch albumach studyjnych i tym najbliższym, koncertowym. Ponadto, dla wytwórni Farna Records (także wszak między innymi „Mellerowej”) nagrał płytę z inną swoją formacją, Origin Of Escape, która zresztą ostatnio zakończyła działalność.
Drugi album, mimo że w składzie Tim Orders zaszła tylko jedna zmiana (basistę Tomasza Kota zastąpił Wojtek Gnus, z którym Borek współpracował już w Three Wishes i Figuresmile), przynosi nową jakość i pewne zmiany. Przede wszystkim to album w całości zaśpiewany po polsku. Przypomnę, że na debiucie „polskie” były tylko trzy ostatnie kompozycje. Po drugie, debiut wydaje się bardziej „elektroniczny” i „ambientowy” w porównaniu z subtelnym, mocno organicznym, akustycznym i wyciszonym O wszystkim co ważne.
Na płytę trafiło bowiem dziesięć kompozycji, w których często wiodącym instrumentem, nadającym pewne ramy i klimat, jest gitara akustyczna. Ta zwykle brzmi niesamowicie ciepło, wręcz aksamitnie. Kompozycje są niespieszne, utrzymane w balladowych tempach, niewolne wszak od pełnej gamy aranżacyjnych, kunsztownych detali – pięknych partii pianina, solowej gitary, czy wreszcie trąbki, flugelhornu, mandoliny, cymbałków, bądź kontrabasu. Kilka utworów owianych jest takim post-rockowym entourage’em, ale też powiewem muzyki skandynawskiej, może nie tyle chłodnej, ile lekko mrocznej, takiej jesienno-szarej. (Rak, Deszcz). Najważniejsze jest jednak to, że zdecydowana większość piosenek ma przepiękne, czasami przejmujące tematy melodyczne, podkreślone pełnymi wrażliwości interpretacjami wokalnymi Krzysztofa Borka. Ten, chwilami, w bardziej subtelnych partiach, potrafi wyśpiewać… ciszę.
Trudno na tym bardzo udanym, równym i niezwykle spójnym albumie coś wyróżniać, niemniej pozwolę sobie na kilka propozycji. Po pierwsze, mój absolutny faworyt, Się przemykam, rozsadzający mnie swoją emocjonalnością i melancholią. Ponadto, trudno ominąć kompozycję tytułową O wszystkim co ważne, w której wokalny duet Borka z Ewą Landowską jest swoistym majstersztykiem. Wartości dodają utworowi solowe partie gitary Macieja Mellera. Zaskakiwać może Wstyd, z pozoru jakby z innej bajki, zarówno muzycznie, jak i tekstowo, taki „wprost”, nieco burzący nastrój płyty, a jednak urozmaicający całość, do tego mający śliczne, instrumentalne, quasi post-rockowe, zwieńczenie. No i jest najdłuższy w zestawie H, przynoszący urzekający, jesienny, niczym krople deszczu, motyw pianina, wychodzący spod palców Zbyszka Florka, w dalszej części zagrany jeszcze szybciej. Są też ubogacające tę kompozycję figury kontrabasu, flugelhornu i trąbki. A fenomenalny „dęciakowy” finał z jednej strony przywołuje brytyjski Big Big Train, jednak jeszcze mocniej islandzkie Sigur Rós. O sile tej płyty mogą świadczyć, formalnie będące ledwie bonusem (!), dwie kończące całość balladowe perełki: pełne smutki Te dni i kapitalnie skocznie narastające w finale, po okrzyku „hej!”, Echo.
I jeszcze chwila o słowach, bo one też są tu niezmiernie ważne. Trudno nie dostrzec, że mają niezwykle osobisty wymiar, a w wielu fragmentach poetycki charakter. Borkowi czasami wystarczy niedopowiedziane, krótkie słowo, bądź kilka słów w wersie, aby działać na wyobraźnię słuchacza i dać mu pole do interpretacji. Jak choćby w otwierającym płytę Raku. Ale są też w bardziej otwarty sposób wyrażone myśli w smutnym Deszczu (Tak długich nocy nigdy nie chciałem, ich ciemnych oczu zawsze się bałem). I jest wreszcie prawdziwa emocjonalna, liryczna kulminacja w Się przemykam. Gdy wokalista śpiewa: setki tych samych prób, wciąż coraz mniejszych szans, by z nitek życia wić, pętelkę sensu nić, gdy najsilniejszy wróg, i gdy najsłabszy ja, z rzeki wciąż nowych łez, kropelkę cudu mieć…, mam najzwyczajniej ciarki.
Borek to „wrażliwiec”. Pamiętam, jak kiedyś natknąłem się w „soszialach” na jego zdjęcie, na którym siedział ryzykownie na krawędzi jakiegoś górskiego szczytu (wiem, że kocha góry) i spoglądał z zadumą na znajdujący się poniżej piękny świat. Skomentował wówczas tę chwilę: czasem trzeba przycupnąć i odpocząć. Tak sobie pomyślałem, że ta migawka idealnie odzwierciedla stworzone na ten album słowa. Spokojne, pełne zadumy, spojrzenie doświadczonego już człowieka na… życie.