Historia wydanego zaledwie kilka dni temu albumu Burn jest dosyć długa i sięga 2012 roku. Wtedy to, podczas światowej trasy Dead Can Dance, koncertowy klawiszowiec zespołu Jules Maxwell stworzył z Lisą Gerrard utwór zatytułowany Rising Of The Moon, wykonywany zresztą jako finał każdego występu. Trzy lata później Maxwell został poproszony o napisanie piosenek dla bułgarskiego chóru The Mystery of the Bulgarian Voices i zwrócił się do Lisy Gerrard z prośbą o współtworzenie tego materiału. Niebawem duet miał gotowe cztery utwory, które ostatecznie znalazły się na wydanym w 2018 roku albumie BooCheeMish (przypomnijmy, że artystka wystąpiła z The Mystery of the Bulgarian Voices 10 czerwca 2019 roku w warszawskiej Stodole). Ten projekt zbudował jednak fundamenty dla nowego wspólnego przedsięwzięcia – recenzowanego Burn. Ostatnim jego elementem było pojawienie się producenta Jamesa Chapmana, który choć nie został wymieniony na okładce płyty, miał ogromny wpływ na brzmienie całości. Album powstawał w warunkach „pandemicznych”, tak charakterystycznych dla dzisiejszych czasów: Gerrard nagrywała w Australii, Maxwell dodawał partie klawiszowe i perkusję we Francji, a Chapman dopracowywał brzmienie w Anglii.
To album niedługi, zawiera niewiele ponad pół godziny muzyki wpisanej w siedem unikalnych i wyjątkowych kompozycji. Zasadnicze pytanie, które z pewnością nurtuje wielbicieli talentu Lisy Gerrard, jest takie: jak się ma Burn do twórczości Dead Can Dance? Odpowiem tak: oczywiście, że licznych podobieństw, klimatu, nastroju, mroczności łączących to dzieło z muzyką DCD nie da się ukryć. Jest to zatem także według mnie album, po który powinien sięgnąć miłośnik brytyjsko-australijskiej legendy.
Już zresztą wokalny popis Gerrard (znanej z trzyoktawowego głosu kontraltowego) w otwierającym album Heleali (The Sea Will Rise), w którym Australijka prezentuje wręcz operowe formy, już robi wrażenie. Do tego tradycyjnie śpiewa w wymyślonym przez siebie, rozwijanym od dzieciństwa języku. Znakomita jest kompozycja tytułowa [Noyalain (Burn)] wykorzystana do promocji albumu. Etniczna, nawiązująca do bułgarskiego folku, po wejściu intensywnego i wyrazistego rytmu zyskuje majestatyczne, wzniosłe klawiszowe tła o pięknej melodyce. To zdecydowanie jeden z najważniejszych utworów na Burn. Generalnie na płycie Gerrard i Maxwell proponują połączenie muzyki o silnie folkowym zabarwieniu z bardziej nowoczesnymi brzmieniami elektronicznymi oraz wyrazistym, choć niespiesznym rytmem. Każdy z utworów narasta, rozwija się od delikatności [jak Keson (Until My Strength Returns) zainaugurowany a capella przez Gerrard], po większe brzmieniowe bogactwo w finale kompozycji. Większość utworów jest transowa, wręcz hipnotyczna, w czym duża zasługa Gerrard. Nieco zaskakiwać może Aldavyeem (A Time To Dance), szybszy, żywy i zgodnie z tytułem, taneczny, by nie powiedzieć wręcz dyskotekowy.
Podoba mi się ta płyta, pozwala się zatrzymać i rozmarzyć. W niezwykły sposób łączy mroczność z muzycznym optymizmem, formułę world music (ze wschodnią folkowością i orientem) z bardziej współczesnymi brzmieniami elektronicznymi. I paradoksalnie, ma swoistą (nie chcę powiedzieć komercyjną) przystępność. Zaryzykuję stwierdzenie, że to jedna z najlepszych płyt Lisy Gerrard w ostatnich latach.