Nie do końca zgadza się ten tytuł z zawartością płyty – doznania z obcowania z muzyką Katarzyny Pietrzko ulotne na pewno nie są. Przyjemne na pewno.
Na swojej drugiej płycie bielszczanka (rocznik 1994) porusza się w rejonach znanych choćby z dokonań tria Keitha Jarretta – fortepian, kontrabas i perkusja, żadnych dodatków, elektroniki, unowocześnień. Taki skład ma swoje ograniczenia, o czym sam mistrz Keith boleśnie od jakiegoś czasu przekonuje, wydając kolejne zestawy zagranych w trio standardów – coraz bardziej rutynowych, przewidywalnych, monotonnych (a pisze to człowiek, który do dziś chętnie wraca do monumentalnego „At The Blue Note”, jednego z koncertowych wydawnictw wszech czasów), dlatego też do „Ephemeral Pleasures” podchodziłem początkowo z pewną rezerwą. Jak się okazało, niesłusznie, bo to wyjątkowo udana i frapująca płyta.
Centralną postacią płyty jest rzecz jasna sama Pietrzko (autorka większości kompozycji), ale pozostali panowie też mają swoje okienka, pola do popisu, zwłaszcza w improwizowanych „Epizodach”. Choćby w takim „Episode II”, gdzie swoje możliwości demonstruje kontrabasista Andrzej Święs – to grając arco, to palcami, czasem w nieco perkusyjny sposób. Zresztą kontrabas na tej płycie bynajmniej nie jest instrumentem tła – oprócz energicznego napędzania całości, chętnie się rozpycha, wychodzi na pierwszy plan. Tak jest choćby w żwawym „Dark Blue Intensity Of Life”, ze zgrabnie przeplatanymi kilkoma wątkami muzycznymi i właśnie bardzo zadziornym kontrabasem. Podobnie wypada też „Quasimodo”. Za to otwierający całość utwór tytułowy jest bardziej majestatyczny, z kroczącą sekcją, po czym płynnie przechodzi w impresjonistyczny dźwiękowy obrazek z mgławicowym, delikatnym akompaniamentem kontrabasu i równie delikatnymi dodatkami perkusjonaliów. Perkusista Piotr Budniak również dostaje swoje okienko na płycie w „Episode IV”, gdzie demonstruje, że na perkusji można grać melodyjnie (co przypomina mi niektóre płyty Jacka DeJohnette, choćby „Oneness”…)
I taka jest ta płyta – nie ma tu monotonii, nie ma zbędnych, jałowych popisów. Jest spore zróżnicowanie – po subtelnym, impresjonistycznym „Episode I” dostajemy żwawo, energicznie zagrany, pulsujący energią „Dearest John”. „For T.S.” ma efektowny, jakby filmowy początek udanie przywołujący na myśl dokonania Tomasza Stańki właśnie, by przerodzić się w żwawe, dynamiczne granie w trio, spointowane kolejnym „Epizodem”. A ostatni już „Epizod” - nastrojowa fortepianowa kompozycja – świetnie wieńczy tą płytę.
Piękna i zdecydowanie godna uwagi płyta, która na pewno znajdzie się na wysokim miejscu w moim osobistym podsumowaniu mijającego już roku; dowód, że nawet w ramach dość ograniczonej i pozornie mocno już wyeksploatowanej stylistyki można nagrać coś niezwykle świeżego, frapującego i porywającego (i to bez podpierania się standardami). Do tego świetnie brzmi – wszelkie niuanse brzmieniowe dobrze słychać, co tym ważniejsze, że każdy z trojga muzyków wykorzystuje szerokie spektrum ekspresji, od delikatnych, cichutkich dźwięków po potężne uderzenia akordów. (Z kronikarskiego obowiązku: pierwszym albumem Katarzyny był wydany w roku 2017 „Forthright Stories” - jeszcze doń nie dotarłem, ale recenzje brzmią zachęcająco).