Chciałby człowiek rzecz, że wiadomość o śmierci Pete’a Waya gruchnęła na nas wszystkich jak z jasnego nieba, lecz niestety tak nie było. Co więcej, śmiem twierdzić, że gdyby nie reakcja całej masy muzyków (Ozzy Osbourne, Nicki Sixx, Kirk Hammett, Gezzer Butler, Tom Morello i inni), którzy na swoich kontach społecznościowych wyrazili żal i ubolewnie z powodu tej wielkej straty dla świata muzycznego to nikt, by zapewne nie wspomniał o tym, że ten były basista UFO zmarł w ostatnią sobotę w wyniku obrażeń doznanych kilka miesięcy w wypadku samochodowym.
Pete Way zawsze będzie zapamiętany jako bardzo ekspresyjny muzyk, nie tyle ze względu na to, że za kołnierz nie wylewał (opowieści o tym jak niejednokrotnie spadał ze sceny w amoku alkohowowym obrosły już legendą), lecz głównie za to, że był świetym i niepowtarzalnym basistą, szalejącym na scenie ze swoim charakterystycznym gibsonowskim Thunderbirdem.
Dziś z tej okazji o debiutanckiej płycie jego autorskiego Waysted, który założył na początku lat 80-tych kiedy to formuła oraz (co nie bez znaczenia) popularność UFO zaczęły się nieuchronnie wyczerpywać.
Way skumał się z krzykaczem Ianem Muirem, pałkerem Frankiem Noon’em (Def Leppard), Ronaldem Kayfieldem i (starym znajomym) Paulem Raymondem, wykorzystał koneksje w Chrysalis Records i wypuścił „Vices” na jesieni 1983 roku.
Waysted (mniej lub bardziej udanie) próbował połączyć charatkterystyczny klimat z płyt UFO z szalejącą wówczas na Wyspach New Wave Of British Heavy Metal. Czy na tyle ciekawie, aby przyciągnąć nowych/starych słuchaczy? Uważam, że tak.
Krążek brzmi rzeczywiście nowocześniej, choć nie trudno zauważyć już nawet w otwierającym „Love Loaded”, że główny riff spokojnie mógłby znaleźć się na którejkowiek z poprzedzających odejście Way’a z UFO płyt. Co więcej, nawet maniera wokalna Muira (nawet pomimo zupełnie odmiennej barwy głosu) stylizowana jest na poczynaniach Phila Mogga zarówno w tym kawałku jak i chociażby kilku innych z „Toy With The Passion”na czele. Żeby było śmieszniej wsłuchując się w taki „Sleazy” trudno nie odczuć wrażenia, że główną partię gitary gra tu Paul Chapman, a nie Ronnie Kayfield.
Brzmień i produkcyjnych efektów rodem z nowej dekady nie trudno się nie doszukać w takich „Women In Chains”, czy takim lekko przekombinowanym pod tym kątem „Hot Love” jednak to ubarwienie działa bardziej na korzyść, aniżeli niekorzyść „Vices”.
Pewnym novum jest na pewno „Night Of The Wolf” w którym Muir nawet zbyt przesadnie stylizuje się na Ozzy’ego Osbourne’a. Troszkę niewyraźnie są za to wypadają nieco balladujący (choć znów stylizujący się na macierzysty zespół Way’a) „Right From The Start” oraz dość nijaki „All Belongs To You”, jednakże są to tylko niuanse, które nie sprowadzają albumu jako całości do parteru, gdyż dobrych fragmentów jest zdecydowanie więcej niż słabych, a niesztandarowa i rewelacyjnie wyłamująca się z szablonu oryginału „Somebody To Love” (cover utworu Jefferson Airplane) jest przysłowiową - jak to mawiał klasyk - truskawką na torcie.
Szkoda tylko, że Waysted kariery nie zrobiło. Kilka pojedynczych krążków wbiło się nie wyżej jak do ósmej dziesiątki najlepiej rozchodzących się albumów w Zjednoczonym Królestwie, co zapewne nie spełniało ambicji lidera. Niestabilność składu też nie ułatwiała życia Way’owi w pracy, co niewątpliwie wpłynęło na taki, a nie inny przebieg historii formacji*.
Niemniej samo „Vices” jako całość brzmi na tyle konkretnie i pomysłowo przez co jestem przekonany. że każdemu fanowi klasycznych anglosaskich ciężkich brzmień (nie tylko spod znaku UFO) na pewno przypadnie do gustu. Riffy - zazwyczaj motoryczne - fajnie brzmią nawet pomimo (momentami) lekko czerstwawych linii melodycznych i zbyt przesadnego eksponowania tu i ówdzie przez Muira swoich walorów głosowych, a krążek nawet po takim długim czasie w miarę się broni. Całość ma swoją przebojowość na miarę ówczesnej dekady, lecz bez porzucenia wypracowanych wcześniej walorów, które wyciągęły macierzystą formację Way’a do hardrockowego panteonu.
Szkoda, że Waysted przepadło, gdyż na taką obojętność nie zasługiwało.
Tak samo jak Pete Way...
*poza Paulem Raymondem w następnych latach przez skład Waysted przewinie się dwóch innych muzyków UFO: Paul Chapman i Andy Parker.