Pisząc o nowym koncertowym wydawnictwie holenderskiej legendy nie mogę nie wrócić do dosyć przykrych informacji płynących z ich obozu jeszcze z ubiegłego roku. Otóż w październiku zespół poinformował, iż założyciel i lider grupy, Ton Scherpenzeel (znany także doskonale ze współpracy z formacją Camel) doznał zawału serca. W związku z okresem rekonwalescencji i dalszymi badaniami, zespół podjął decyzję o odwołaniu swoich występów na trasie z The Flower Kings, która miała na początku grudnia dotrzeć także do Polski. To właśnie wtedy grupa miała po raz pierwszy przybyć do naszego kraju. W wyniku tego przesunęła się także premiera recenzowanego tu albumu, który miał podczas tej trasy trafić w ręce fanów. Cóż, nie udało się. Ale z obozu grupy płyną dobre wieści i miejmy nadzieję, że jeszcze kiedyś odwiedzi ona Polskę. Póki co cieszmy się tym koncertowym wydawnictwem, które ostatecznie światło dzienne ujrzało pod koniec marca tego roku.
Live 2019 to formalnie szósty koncertowy album Holendrów (wliczając w to płyty DVD). Na dwupłytowym wydawnictwie znalazło się 115 minut muzyki i 22 kompozycje zarejestrowane podczas ostatniej trasy koncertowej zespołu, promującej wydany w 2018 roku album Seventeen (rzecz zapisano konkretnie w styczniu 2019 roku w Cultuurpodium Boerderij w Zoetemeer oraz w maju tego roku w Poppodium Hedon w Zwolie). Nie dziwi zatem, że aż siedem utworów dostajemy właśnie z tego krążka. I bardzo dobrze, bo to bardzo udana rzecz, jedna z najlepszych w ich dyskografii. Kompozycje zupełnie nie odstają od starszego materiału, wręcz przeciwnie, lśnią pełnym blaskiem. Mało tego, taka 12 – minutowa La Peregrina (wykorzystana zresztą do promocji Live 2019) brzmi jak najprawdziwszy klasyk!
Reszta to na swój sposób Greatest Hits zespołu. Mamy zatem na przykład na zakończenie pierwszego dysku ich sztandarowy utwór - obowiązkowego Merlina, mamy też przepiękną balladę Ruthless Queen z Close To The Fire – albumu, którym muzycy powrócili w 2000 roku po dwudziestu latach. Co prawda, według mnie, na wydanym w 2001 roku Chance For A Live Time wypadła ona bardziej dostojnie ale i tu brzmi szlachetnie. Mamy wreszcie inne kompozycje, które pojawiały się na wcześniejszych koncertówkach, takie jak Mammoth, Chance For a Lifetime, Starlight Dancer ale też świetne Irene, czy Daphne okraszone gitarowymi popisami. Atrakcją jest usłyszenie tych wszystkich utworów w wykonaniu Barta Schwertmana, który jest z zespołem dopiero od ostatniego albumu. I trzeba przyznać, że wypada bardzo stylowo. A skoro przy personaliach jesteśmy, warto dodać, że na płycie możemy usłyszeć na basie samego Kristoffera Gildenlöwa (ex-Pain Of Salvation), który już gościnnie zagrał na Seventeen.
Słucha się tego wszystkiego bardzo dobrze. Jest solidne brzmienie i dobra forma zespołu. Nic dodać, nic ująć. Jednym słowem, fani ich, może nieco staromodnego, progresywnego rocka powinni być usatysfakcjonowani. A wszyscy ci, którzy jeszcze do tej pory ich nie słyszeli, mają szansę na bardzo udany skok w ich dotychczasową twórczość.