Ze wszystkich zmian stylistycznych i bezprecedensowych zwrotów w swej długiej karierze jako artysty, nawrócenie na chrześcijaństwo wydaje się być najdziwniejsze. To znaczy, kto to widział? Już sama religia jest tematem, który tak bardzo dzieli opinie, że nie jest zaskoczeniem, że muzyka, którą Dylan stworzył w tym okresie miała podobny efekt. Ale tu objawia się prawda. Dylan wierzył w chrześcijaństwo, wierzył w Jezusa i wierzył, że musi to przekazać innym. Bez względu na odbiór. On parł naprzód. To nie przypadek, że jego występy na żywo w tym czasie są często postrzegane jako jedne z najlepszych i najbardziej energicznych w karierze.
Z tej trylogii chrześcijańskiej którą nagrał w tamtym czasie „Saved” jest zdecydowanie najbardziej religijnym zbiorem piosenek. Jeśli okładka albumu tego nie zdradza to już zawartość środka na pewno tak. Zniknął połysk powolnego „Slow Train Coming”, a rock and rollowe wersje „Shot Of Love” dopiero nadejdą. Każda piosenka jest tutaj jawnie religijna w swoim lirycznym składzie, co może sprawić, ze materiał jest trudny do przyswojenia. Ale to dobra płyta. To muzyka, która nie wchodzi od razu. Po paru przesłuchaniach, gdy oswoisz się z tymi naleciałościami gospel, przyjmujesz ten materiał otwarcie. Bo to dobra płyta.
Album otwiera „Satisfied Mind”, zwięzłe wprowadzenie, które służy jako wnikliwy wgląd w stan umysłu artysty na tym etapie kariery. Dylan głosi o szczęściu jakie przynosi nowy wewnętrzny spokój. I to zaśpiewanie a capella ma mocny oddźwięk emocjonalny. Tutaj już od pierwszych chwil trzeba się wsłuchiwać. Nie można przegapić tych momentów chociaż trwają one raptem ponad minutę. Płyta osiąga szczyt już przy tytułowym utworze oraz w trakcie „Solid Rock” czy „Pressing On”.
„Uratowałem się/ I cieszę się/ Tak, tak się cieszę/ Tak się cieszę/ Chcę Ci podziękować, Panie/ Chcę tylko Ci podziękować/ Panie, Dziękuję Ci, Panie”.
I tutaj na podkładzie rock and rollowym mamy podziękowanie, diabeł już się do mnie dobierał, ale ktoś czuwał nade mną i uratował mnie. Mocny, dynamiczny kawałek podkreśla to co Dylan wyśpiewuje. Podobnie jest w „Solid Rock”. Energiczny śpiew Dylana celowo wpasowany jest w gitarowy riff, a przy tym cały czas wspomagają go trzy wokalistki tworzące swoisty gospelowy chórek. W przeciwieństwie do tego „Pressing On” to delikatna i pełna emocji ścieżka. Dylan śpiewa tu ujmująco, bez cienia wyższości i prawości w swoim głosie. Chór wspierający staje się coraz bardziej zaangażowany, gdy piosenka nabiera tempa pod koniec, nadając miksowi mocny, uduchowiony charakter. Przekazuje swoją wiarę w sposób prosty i elokwentny, przybliża się i zmusza do zastanowienia. No, przecież o to Dylanowi chodziło.
I to się mu udało.
Najdłuższą pieśnią na płycie jest „Covenant Woman”, która jest jedną z najbardziej angażujących piosenek miłosnych Dylana. Ballada o zabarwieniu ewangelicznym napisana została w stylu połowy lat sześćdziesiątych, przedstawia Boga, który „musiał mnie tak bardzo kochać/ by wysłać mi kogoś tak pięknego jak ty”. Delikatne Hammondy tylko podkreślają okazałość pieśni i wprowadzają smutek oraz zadumę bo przecież powody dla których kocha tę kobietę, jest fakt, że „mam tam kontrakt z Panem”.
Zagrane w formie hymnu „In the Garden” jest błogosławiony pięknym, falującym układem i Dylan śpiewa z niepokojącym przekonaniem. Gdyby niewierzących można było przekonać samą muzyką, ten utwór byłby do tego odpowiedni.
Ale mnie najbardziej przekonuje „Are You Ready”, ostatni numer na płycie. Umiejscowiony w duchu rhythm and bluesa, mocno wspomagany przez chórek, Dylan pyta „Czy jesteś gotowy na spotkanie z Jezusem?/ Czy jesteś tam gdzie być powinnaś?/ Czy on cię pozna, kiedy zobaczy?/ Czy powie: „Odejdź ode mnie?/ Czy jestem gotowy?”.
Co ciekawe, Dylan pozostawia to ostatnie pytanie bez odpowiedzi.