Niezależnie od gatunku muzycznego i stażu na scenie ciężko jest znaleźć artystę, który rozwija się tak wyraźnie jak Leprous. Zamiast zaskakujących wzlotów i drastycznych upadków, Norwegowie zapewniają swoim fanom coraz lepszą i bardziej innowacyjną muzykę. Pierwsze wydawnictwa zespołu- "Silent Waters" oraz "Aeolia" były po prostu kiepskie pod każdym względem. Część osób może się z tym nie zgodzić, jednak sam Einar Solberg nazwał je "obiektywnie złą muzyką" żartując sobie z tych, którzy ich bronią. Wydane w 2009 roku "Tall Poppy Syndrome" nieporównywalnie przewyższało poprzednie płyty, jednak nie wyróżniało się spośród typowego XXI-wiecznego prog metalu. Zaskoczeniem okazał się dopiero świetny "Bilateral" przez wielu wynoszony do rangi arcydzieła. "Coal" z 2013 nie doścignął poziomem swojego poprzednika, jednak po raz pierwszy tak wyraźnie pokazał unikalną stylistykę Leprous. Zaprezentowane światu w 2015 "The Congregation" nadaje tej stylistyce jeszcze więcej wyrazistości i umacnia pozycję norweskiego zespołu na rynku muzycznym.
Enigmatyczna okładka, przedstawiająca zrośnięte płody krowy zwiastuje album mroczny i intrygujący. I słusznie, bo mimo że to chwytliwe melodie i matematyczne riffy stanowią pierwszy plan, to sednem niepowtarzalnej atmosfery „The Congregation” jest specyficzny i wyjątkowo niepokojący patos. Na jedenastu kompozycjach nie znajdziemy ani zaskakujących zabaw ze strukturami utworów, ani dużej różnorodności stylistycznej. Zamiast tego dostajemy płytę spójną i aż do ostatniej minuty konsekwentną.
Na wyszczególnienie zasługuje tu świetna gra debiutującego w Leprous perkusisty Baarda Kolstada. Jego młodzieńcza energia i innowacyjność zwracają uwagę już od pierwszych dźwięków, a niespodziewane zmiany dynamiki są na tyle ciekawe, że warto przesłuchać "The Congregation" w całości, zwracając uwagę tylko na perkusję.
Singlowe „The Price” stanowi wzorowy opener albumu. Skomplikowany rytmicznie riff uzupełniany o wokalizy Einara Solberga natychmiastowo wpada w ucho i zmusza do tupania nogą, a szalenie skomplikowana gra perkusji nie pozwala na chwilę wytchnienia nawet w spokojniejszych momentach. Dłuższe, ale równie nośne "Third Law" startuje z impetem przypominającym pamiętne "Contaminate Me" z poprzeniej płyty i przeradza się w zwrotkę stworzoną do porywania tłumów na koncertach. Osobliwy refren jest natomiast najlepszym przykładem wspomnianego wcześniej niepokojącego patosu.
Siedmiominutowe "Rewind" odchodzi od klasycznego formatu zwrotka- refren, stawiając na bezustannie zwiększającą się dynamikę. Baard Kolstad i basista Simen Daniel Borven wspólnie prowadzą resztę muzyków nadając kompozycji charakter niemalże improwizacyjny. Zepchnięte na drugi plan gitary jedynie od czasu do czasu wychodzą na prowadzenie. Podobnie jest z wokalem, który oprócz wstrząsającej partii growli stanowi jedynie tło.
Niestety, po trzech porywających utworach na osiem minut zatrzymujemy się przy znacznie słabszym "The Flood". Ciekawy pomysł zbudowania kompozycji na podstawie dwóch nieustannie pulsujących dźwięków syntezatora i gitary w praktyce okazuje się zwyczajnie nudny. Wydaje się, że czasem muzycy z Leprous za bardzo chcą utrzymać przy sobie łatkę progresywności poprzez sztuczne rozciąganie utworów, czego świetnym przykładem jest też "The Valley" z "Coal". A szkoda, bo skrócenie "The Flood" o połowę dałoby dużo ciekawszy rezultat.
Na szczęście dwa następne utwory- namiętnie rytmiczny "Triumphant" i chwytliwy "Within My Fence" są już znacznie krótsze i obfitsze w treść. Zabawa ciągle zmieniającym się metrum, wpadające w ucho melodie wokalne i przeszywające brzmienie gitar doskonale współgrają z kolejnym już pokazem imponujących umiejętności perkusisty.
Dłuższe, ale wciąż interesujące "Red" na moment zatrzymuje tempo, by po chwili rozwinąć się we wzorową prog-rockową kompozycję, która nieustannie proponuje nowe, szalone, ale spójne ze sobą pomysły. Nieznośnie monotonnego "Slave" mogłoby równie dobrze wcale nie być na albumie, a poprawne "Moon" oraz nieco ciekawsze "Down" nie wnoszą nic nowego do całości, jednak przyjemnie korzystają z użytych już wcześniej motywów.
Zwieńczeniem albumu jest krótkie i intensywne "Lower", w którym piękne melodie wokalne wspierane przez delikatne klawisze i minimalistyczne, ale silne bębny świetnie podsumowują całą przygodę, jaką jest "The Congregation".
Czwarty album Leprous jest zdecydowanie ich najbardziej konsekwentnym dziełem. Nie atakuje setkami chaotycznych zmian, tylko trzyma się jasno obranego kierunku, który łatwo zachęca nawet słuchaczy nieprzyzwyczajonych do osobliwej specyfiki Norwegów. Mimo, że czasami nuży, zmuszając do niecierpliwego oczekiwania na kolejną kompozycję, to zdecydowanie zasługuje na przynajmniej kilkukrotne przesłuchanie.