Powstały na początku 2007 roku w wyniku spotkania muzyków zespołów April Ethereal i Licorea/Homicide, warszawski Thesis lada chwila będzie obchodził "okrągłą" dwunastą rocznicę istnienia. Muzycy postanowili uczcić tę sympatyczną okoliczność prezentując swój trzeci pełnowymiarowy materiał (tak więc w wewnątrz dyskograficznym pojedynku z EPkami jest już trzy do trzech). Przez ów czas skład ten dał się poznać jako niestrudzony kolektyw pasjonatów, którzy, nie oglądając się na wynik komercyjny, chcą ciągle dzielić się ze światem, tak na koncertach jak i w studiu, dźwiękami i słowem wypływającymi niezmiennie szczerze z ich wnętrz. Sami zainteresowani kategoryzują swoją twórczość jako "psychodeliczny progresywny post-rock". Coś w tym opisie jest. Psychodelia jest tu głównie obecna za sprawą pewnej, będącej bezsprzecznie znakiem charakterystycznym formacji, transowości. Jeśli mamy do czynienia z jakąś szeroko rozumianą progresywnością, to raczej w tej mroczno-atmosferyczno-metalowej odsłonie, kojarzonej najlepiej z takimi firmami jak Evergrey, Katatonia, czy Soen, a gdzieś tam majaczy odległe ojcostwo Tool'a i A Perfect Circle. Post-rocka jakoś nigdy w ich utworach nie słyszałem, no może w jakichś szczątkowych ilościach, pewnych krótkich pasażach. Jak ten tygiel wpływów wypada na albumie "Kres" ? Czy zespół wykonał skok do przodu, czy też może krok w tył ? Czy ziściła się zasada trzeciej płyty ? Postaram się odpowiedzieć w kolejnych zdaniach moich skromnych rozważań nad tą muzyką.
Mamy tu do czynienia raczej ze spokojną, spójną, logiczną ewolucją stylistyczną, niż gwałtownymi zmianami. Płyta została zarejestrowana na tzw. setkę w ciągu zaledwie pięciu dni w listopadzie 2016 roku. Nie wiem niestety, co wpłynęło na opóźnienie daty premiery. Taka technika nagraniowa z jednej strony budzi olbrzymi szacunek i świadczy o dużej dojrzałości i profesjonalizmie muzyków, z drugiej jednak ma też swoje wady. Nagrywając "na żywo" nie da się wyeliminować pewnych niedoskonałości, czy to w stroju gitar, zwłaszcza we współbrzmieniach, czy też w grze sekcji rytmicznej i one są tutaj słyszalne. Absolutnie nie rażą jakoś strasznie, dodają materiałowi rasowej surowości, ale.. No właśnie, to trzeci album zespołu i rzeczywiście zgodnie z zasadą trzeciej płyty jest najbardziej spójny i dojrzały, więc ja chętnie zamieniłbym tę surowość na większe dopieszczenie i opolerowanie. Takie małe zastrzeżenie z mojej strony. Mamy tu 42 minuty dźwięków osadzonych w klimatach i wpływach przytoczonych we wstępie, podzielonych na 7 kompozycji, z których żadna tym razem nie przekracza 10 minut. Trochę więc Thesis zrezygnowało z owej firmowej transowości, obecnej najsilniej w końcówce utworu tytułowego, okraszonej świetną gościnną trąbką Arkadiusza Denkiewicza, na rzecz metalowego mroku i atmosferyczności. Nadal jest to niezwykle dołująca liryczno-dźwiękowa podróż, ale absolutnie nie przytłaczająca za sprawą ciekawych nowych wpływów i naleciałości, które często materializują się jako swoiste wyspy światła i lekkości na bezbrzeżnym oceanie czerni i depresyjności. Więcej kontrastów światło-cień, zamiast hipnotycznego zjazdu w dół.
"Zwęglone skrzydła" rozpoczynają się bardzo delikatnie, wręcz cicho, by przez basowo-toolowe rozwinięcie i podręcznikowo Thesisowy środek, dojść do mocnego lodowatością riffów, przywodzących na myśl najlepsze fragmenty "Great cold distance" Katatonii, miażdżącego zakończenia. "Godziny" i pierwsze zaskoczenie. To brzmienie gitar, ten lekko "pływający" refren, toż to czyste The Cure! Bardzo przyjemny numer. Niezwykle poruszające "7 pięter" z jednym z najpiękniejszych w zestawie tekstów, ale o poezji Kacpra Gugały za chwilkę, przynosi zaskoczenie numer dwa. Budowaniem napięcia, strukturą i... brzmieniem gitar przywodzi nie tak odległe analogie z "Listopadem" wczesnej Comy. Generalnie sporo na tym albumie słychać ech tej dawnej gniewnej, gorzkiej, złej, pełnej zawodu i rezygnacji Comy, co mnie akurat niezwykle cieszy. "Wstyd" adekwatnie do brutalnej tematyki atakuje od pierwszych sekund wściekłością przesterów, by w części środkowej cudownie ukołysać delikatnym frazowaniem i powrócić do zimnej agresji złamanego życia w końcówce. Ponad połowa płyty za nami, a tu czas na dwa, moim zdaniem, najlepsze utwory w zestawie "Aż zabraknie słów" i "Szum". Pierwszy oparty na pięknych post-rockowych (a jednak!) pajączkach gitarowych i najbardziej nośnym, stopniowanym refrenie, nosi równocześnie mocne piętno Tides from Nebula. Ale czyż może to dziwić, skoro oba zespoły robiły kiedyś wspólną trasę ? Drugi, najkrótszy na płycie, "Szum", to prawdziwy pocisk złości, w którym poza ultra nisko strojonym, prowadzącym całość, basem odnajdziemy nawet... perkusyjne blasty, ale i, na drugim biegunie, kolejny natychmiast zapamiętywalny refren i sporą dawkę smakowitych orientalizmów. "Kres" dobrze podsumowuje ten materiał. Niesamowicie intensywna część pierwsza, znowu delikatnie Cure'owe interludium i kojąca dźwiękami trąbki coda.
Relacjonując występ Thesis w Łodzi w 2015 roku określiłem liryki Kacpra Gugały jako "nihilistyczne, depresyjne, pełne goryczy dla współczesnego świata". Trzy lata później podtrzymuję te słowa w pełni, ale jednocześnie muszę bardzo pochwalić wokalistę. Nie mamy w Polsce zbyt wielu tekściarzy, którzy potrafią pisać takie ponure, dołujące wersy bez popadania w nadmierną egzaltację, tani patetyzm, czy naiwny, nastoletni emocjonalizm na granicy histerii. Kacper jest chlubnym wyjątkiem. Słucha się jego słów bez zażenowania, udaje mu się unikać większości lirycznych mielizn (podkreślam - większości), potrafi i wstrząsnąć odbiorcą i poruszyć, skłonić do refleksji, zwyczajnie wzruszyć. A tematyki nie wybiera sobie przecież najłatwiejszej. Mamy tu i temat samobójstwa, zarówno w kontekście wpływu takiego kroku na osoby bliskie samobójcy - "7 pięter" - z przepięknym fragmentem, od słów "...ja przejdę pustynię...", jak i w arcyciekawej metaforze z wykorzystaniem mitu Dedala i Ikara - "Zwęglone skrzydła". Jest piękny tekst o śmiertelnej chorobie ukochanego człowieka i całej gamie uczuć z nią związanych, od ślepego gniewu, po okrutne pogodzenie się z nieuchronnym końcem w "Godzinach". "Wstyd" opowiada o dewastacji emocjonalnej jaką powoduje prostytucja w celu osiągnięcia sukcesu, "Kres" porusza bolesny temat czystek etnicznych. Nie będę tu sypał cytatami, aby nie odrzeć Was z przyjemności odkrycia poezji Kacpra osobiście, podkreślam tylko, że naprawdę warto. Myślę, że linijka "a niebo dziś ciemne jest, wygasła jedna z gwiazd, jej miejsca nie zajmie nikt godny, by tam stać" nie opuści mnie równie długo co "to nie mój świat reguły gry, powiedz mi powiedz mi, jak mam żyć" z "Dziesięciu kłamstw". Ale żeby nie było za słodko... teksty Thesis na tym albumie często mają swoisty podział na role, jak chociażby "Wstyd", czy "7 pięter" i dobrze by było, gdyby wokalista na przyszłość zadbał o oddzielenie ich od siebie np. inną ekspresją wykonania, manierą a nie śpiewał je niemal liniowo.
Na koniec słów kilka o szacie graficznej wydawnictwa, obok której nie sposób przejść obojętnie. "Kres" jest bowiem jedną z najpiękniej wydanych polskich płyt, jakie trafiły w moje łapki na przestrzeni ostatnich lat. Niech Was nie zwiedzie zwykły jewel case. W środku czeka nie tylko książeczka z kredowego papieru pokolorowana odblaskową srebrną farbą, zawierająca naturalnie wszystkie teksty, ale i trójwymiarowe efekty kolorystyczne, oraz zdjęcia muzyków wydrukowane przy użyciu owej srebrnej farby i czerni - efekt jest naprawdę piękny - i niespodzianka... którą teraz zepsuję. Otóż motyw ptaka z okładki został wzmocniony umieszczeniem... autentycznego ptasiego pióra za plastikiem pod płytką. Ciekawy pomysł Panowie, naprawdę ciekawy :)
Album startował u mnie z pułapu pięciu gwiazdek po pierwszych dwóch odsłuchach. Kolejne pięć przetoczeń przez odtwarzacz kompaktowy i głowę wywindowały ocenę do widocznej na wstępie. Zachęcam więc, zapoznajcie się z tą płytką i dajcie jej szansę oczarowania tą smutną, jesienną poetyką, a potem sięgnijcie po poprzednie albumu Thesis, to dobry zespół jest :) Niedługo premiera nowego wydawnictwa Soen... cudze chwalicie, swego często nie znacie ;)