To smutny paradoks naszych hiper-aktywnych czasów minimalnej uwagi, że sale koncertowe zapełniają się do ostatniego miejsca, podczas coraz częstszych wizyt ikonicznych dinozaurów ambitnego rocka i metalu w naszym nadwiślańskim kraju, a tak obiecujący debiut przechodzi właściwie bez echa, zaś zespół, który go wydał z trudem gromadzi kilkudziesięcioosobową widownię. Byłaby to zaiste okrutna zbrodnia popełniona na prawdziwej sztuce, gdyby ten doskonały, niezwykle świeży i dojrzały zarazem album, porósł mchem zapomnienia, z dala od serc i uszu prog - art fanów. Ale dość żali i egzaltowanych superlatyw na cześć trójmiejszczan, czas przejść do konkretów.
Jak najkrócej scharakteryzować muzykę Soma White? Nic prostszego - wyobraźmy sobie progresywno majestatyczny, gotycko posępny, lodowato industrialny gmach starej fabryki, który nie został jeszcze przepoczwarzony w bezduszny, jasny, mainstreamowy, przyjazny dla radia loft. Powiecie nic wielkiego, budynek, jak budynek. Nawet jeśli jego ściany dumnie zdobi rytmiczne graffiti, do złudzenia przypominające drzewa-jeżozwierze, a przez brudne szyby sączy się gitarowe światło, rzucające rzekobrzeżne refleksy, tańczące w iście mroczno - gabrielowskim, elektronicznym dance macabre, to przecież takich architektoniczno - dźwiękowych kolaży słyszeliście... tzn widzieliście już dziesiątki, jeśli nie setki. Jest jednak coś, co czyni ten wyjątkowym i niepowtarzalnym. Ta budowla jest opętana!!! Tak, nie przesłyszeliście się, straszy tu duch i to nie byle jaki, bo samej Kate Bush!!! Wokal Hani Żmudy brzmi tak, jakby najmroczniejsze zakamarki duszy Kasi Krzaczek wyzwoliły się jakimś cudem od swojego jasnego jing, skupiły, tworząc złośliwego demona i zawładnęły gardłem sympatycznej Polki. Ten dybuk przechadza się dumnie po kompozycjach Somy White nadając im perfekcyjnie anglojęzyczny szlif niepowtarzalności i wybitności, pozwalając pozostałym Panom tworzącym zespół wejść na ten sam, niedostępny dla wielu rodzimych kapel poziom. W jednej chwili kusi zwiewną dziewczęcością, by, kiedy tylko opuścimy na sekundę gardę, zaatakować nieprzebranymi falami czystego, niczym nieskrępowanego szaleństwa, hipnotyzuje melodyjnością, by spalić niczym bezbronną ćmę w pokręconym świetle dziwności i niesamowitości.
Wejdźcie śmiało w mury tej muzyki, dajcie się porwać w szaleńczym fandango, tańczcie na tęczy nastrojów i barw, a gwarantuję, że wyjdziecie odmienieni i będziecie do tego onirycznego świata ciągle powracać, za pomocą magicznej komendy "repeat"!