Z brytyjskim wirtuozem gitary Markiem Wingfieldem zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji niedawno wydanego albumu Tales from the Dreaming City. Wyprodukowany w hiszpańskim La Casa Murada Studio we współpracy z Leonardo Pavkovičem album ten brzmi nader nowocześnie, świeżo, bogato i zarazem poważnie, a więc dokładnie tak, jak przystało na nowość 2018 roku.
Tales… jest zbiorem dziesięciu starannie doszlifowanych nagrań opartych w głównej mierze na nieprzypadkowym brzmieniu gitary elektrycznej i Minimooga z dodatkiem efektownych soundscapes. Sekcję rytmiczną tworzą dwaj panowie: Yaron Stavi (bas bezprogowy) i Asaf Sirkis (perkusja). Dla przypomnienia dodam, że obaj pojawili się już w tym roku w katalońskim studiu podczas sesji nagraniowej do płyty Rumah Batu Dwikiego Dharmawana. Lekkość i finezyjność brzmienia Tales… zawdzięcza m.in. temu właśnie dobrze zgranemu tandemowi, który uwypukla pełne rozmachu i refleksji sola gitarowe lidera tria.
W zamieszczonej wewnątrz eko-packa nocie autorskiej czytamy, że każdy utwór na płycie Wingfielda opowiada pewną historię, opisuje losy jakiejś jednostki lub zbiorowości ludzkiej. Te historie, pomijając sugestywną muzykę, najlepiej obrazuje okładka samej płyty: XIX-wieczna zabudowa szeregowa okolona szpalerem drzew z wyludnioną ulicą w centralnym punkcie perspektywy i postacią biegającą od drzwi do drzwi. Ta postać z okładki to my – zapaleni słuchacze w niepośledniej roli „domokrążców”, kołatający do drzwi i zaglądający do okien w poszukiwaniu ciekawych dramatów, komedii i tragedii z przeszłości, gitarą – nie głosem – przez autora „wyśpiewywanych”. Przypomina to nieco łapanie pokemonów lub niezdrową ciekawość studenta metafizyki z opowiadania Samotnika z Providence.
Jednak ta ulica z ilustracji płyty nie wygląda jak Rue d’Auseil i nie jest ślepym zaułkiem w twórczości Wingfielda. Bywa natomiast przyjemnie oniryczna (I Wonder How Many Miles I’ve Fallen), w czym nieco przypomina Floydowe Marooned. Wplecione odgłosy kroków i trzask zamykanych drzwi w samochodzie w At a Small Hour of the Night może się też słusznie kojarzyć z eksperymentami dźwiękowymi dinozaurów rocka. Najbardziej przystępnym nagraniem na albumie jest The Way to Hemingford Grey, a największą niespodzianką – konnakol (odmiana rytmicznego śpiewu południowo-hinduskiego, rodzaj wokalnej perkusji) w finale The Green-Faced Timekeepers w wykonaniu Sirkisa. Śpiew ten jest jedynym egzotycznym akcentem na całym krążku.
Okrzyknięty przez Johna Kelmana (All About Jazz) jednym z nowych herosów gitary XXI wieku Wingfield rzeczywiście robi ogromne wrażenie, gdy „wiosłuje”. Umiejętnościami dogania takich tuzów instrumentu, jak choćby Allan Holdsworth. Siłą przekazu oddala od siebie potencjalne zarzuty o gitarowy autoerotyzm czy hołdowanie sztuce dla sztuki. Pod skrzydłami Pavkoviča i MoonJune Records może jeszcze bardziej rozwinąć własne.