XXIII wiek. Rock umarł. Chorwacki Seven That Spells – nowoczesna, agresywna, psychodeliczna ściana dźwięku o atletycznej budowie i niemal rytualnym brzmieniu* – wraca jednak w porę z tripu na kwasie, przepraszam, z podróży w czasie, by zawrócić kijem Wisłę (czyt. Sawę), czyli odwrócić fatalne w skutkach koleje losu kruchego – jak się okazuje – niczym zwietrzała skała gatunku muzyki. Tak w skrócie można określić istotę młodego psychodelicznego fenomenu, jakim jest zagrzebska formacja Seven That Spells, zrzeszająca obecnie pod swym szyldem trzech znających się doskonale na rzeczy noise makerów: Niko Potočnjaka, Jeremy White'a i Stanislava Muškinja.
Powiedziałem młodego, co wcale nie znaczy, że niedoświadczonego, gdyż już kilka lat po założeniu grupy jej twórca Niko Potočnjak zaczął grywać z Kawabata Makoto, guru uduchowionego pod każdym względem kolektywu Acid Mothers Temple. Z liderem AMT Zagrzebianin nagrał trzy płyty: kapitalne The Men from Dystopia (2007/2011) i Superautobahn (2007/2012) oraz całkiem udaną Cosmoerotic Dialogue with Lucifer (2008). Każdą z nich wypełnia rwący strumień porywających dźwięków sitaru, perkusji i gitar o połamanych, wręcz kanciastych riffach, poprzeszywanych tu i ówdzie popiskującym saksofonem. To, jak niegdyś określił własną muzykę Kawabata – nic, co artysta sam tworzy, ani żaden tam wyraz auto-ekspresji, tylko pochłanianie dźwięków otoczenia niczym odbiornik radiowy i przekazywanie ich dalej tak, żeby ludzie mogli je usłyszeć – idealnie pasuje do twórczości Chorwatów, będących spadkobiercami agresywnych szarż spod znaku Acid Mothers Temple i inkorporujących je jako własne psych-odjazdy.
Oprócz inspiracji japońskim post-math rockiem o progresywnych inklinacjach, twórczość Seven That Spells przenika duch Krautrocka, zwłaszcza anarchistycznego Guru Guru Groove Bandu. W odróżnieniu od tria Guru Guru, muzycy STS nie zajadają się kanapkami z dżemem ani nie sypiają w tour busie, ani tym bardziej nie grywają z renegatami free-jazzu. W przypadku Niko Potočnjaka mamy raczej do czynienia z artystycznym image w rodzaju acid taking & sweet love making, aniżeli epatowaniem śmiertelną powagą, często ocierającą się o kicz. Sugestywne zdjęcia nagich kobiet na okładkach ich płyt, ujętych w najróżniejszych nieportretowych pozach, kierują myśli ku seksualnemu wyzwoleniu i duchowej jedności ze wszechświatem. Nie trzeba jechać do San Francisco, żeby zakosztować niewątpliwej słodyczy pod tytułem „Easy Drugs & Hard Women”, wystarczy sięgnąć po starsze nagrania Zagrzebian.
Przejdźmy jednak do ostatniego jak na razie krążka STS, The Death and Resurrection of Krautrock: AUM, stanowiącego pierwszą część trylogii o zabijaniu nudy w muzyce rockowej. (Druga część cyklu ma się ukazać w połowie bieżącego roku również nakładem BlRR). W tej muzyce jest wszystko, czego nie ma obecnie w muzyce progresywnej: długie, ciekawe improwizacje, efektowne, hałaśliwe pointy, łamane riffy, funkujące rytmy, dronujące atramentowe tła, piekielne rockowe orgie i towarzyszący im quasi obrzędowy głos Jeremy'ego White'a. Wszystkie te elementy ciężkiego psychedelic rocka znajdziecie na epickim AUM, którego przesadnie pretensjonalny tytuł zdradza muzyczne fascynacje zespołu, jakie słychać chociażby w Krautrockowym jamie o nazwie „Aum”.
Zawarłszy sedno interpretacji w jednym z powyższych zdań, nie widzę sensu dalej posługiwać się słowem pisanym do wyrażenia mojego wielkiego ach! nad Aum. Pozostaje mi zatem jednym tchem zachęcić słuchaczy do głębszego zapoznania się z pierwszą odsłoną trylogii Niko Potočnjaka, nie tylko dlatego, by sprawdzić obecną kondycję rock'n'rolla – czy aby nie zdążył się już stoczyć i zdewaluować? – ale przede wszystkim dlatego, by zweryfikować słowa lidera Seven That Spells o rzekomo nudnym kursie historii muzyki rockowej bez jego własnego wkładu w jej bieg. Jeśli nawet rock ma się dobrze, tym bardziej warto wsłuchać się w głos z Zagrzebia, gdyż dzięki niemu ma się on jeszcze lepiej.
* - cytat zaczerpnięty ze strony zespołu Seven That Spells w tłumaczeniu autora tekstu.