Włoski prog jest jak Muzeum Technika, czyli nie dla każdego. Nie jestem tutaj wyjątkiem. Nawet pomimo faktu, iż lata 70-te uważam za najciekawszą dekadę w historii wszechmuzyki, to akurat brzmienie rocka progresywnego z Półwyspu Apenińskiego uważałem za przysmak wybitnie ciężkostrawny; przesadnie wtórny (zapatrzenie – zwłaszcza - w Genesis było uskuteczniane przez przynamniej kilka zespołów aż do przesady), prawie tak jak współczesny tzw. neo-progressive i nieciekawy. Na szczęście pojawił się jeden wyjątek.
Goblin chyba zawsze będzie kojarzony z muzyką filmową. W końcu to dzięki współpracy – głównie z – Dario Argento są najbardziej znani. W końcu prawda jest taka, że dzięki (napisanej w ciągu jednej nocy i zarejestrowanej w kolejnych 24 godzinach) ścieżce dźwiękowej to obrazu „Profundo Rosso” (w Polsce znanym jak „Głęboka Czerwień”) kapela wypłynęła na szersze wody i odniosła dość znaczący sukces (aż dziw bierze, iż jakiś czas wcześniej – działając jeszcze jako Cherry Five – nie zdołali dorobić się kontraktu płytowego w Wielkiej Brytanii, nawet pomimo silnej protekcji producenta Yes i ELP – Eddy’ego Offorda).
Umiejętność tworzenia niezwkle intrygujących mrocznych klimatów na potrzeby horrorów to nie jedyna zaleta kapeli, bowiem w tworzeniu autorskich płyt sprawdzali się wcale nie gorzej.
Krążek „Roller” z 1976 roku był trzecim w dyskografii, a pierwszym będącym ich nie-filmowym projektem. Ledwie sześć kompozycji i nieco ponad dwa kwadranse muzyki, ale – w ostatecznym rozrachunku – składające się na najlepszą pozycję w dorobku Goblina.
Tytułowy „Roller” niezwykle fajnie się rozwija z konkretnymi klawiszami, mocną partią basu oraz ciekawym gitarowym motywem przewodnim. Odmienne nastroje panują w „Aquaman”; zwiewne, delikatnie pląsające tempo z klimatycznymi pasażami Simonettiego plus świetne przejście w połowie utworu będące już popisem gitarowym umiejętności Massimo Morante’go. „Snip Snap” to z kolei lekko funk’ujące rytmy i odrobina luzu, utrzymana jednak – dość umiejętnie – w brzmeniowych ramach krążka. (Zrejestrwany na żywo) „The Snake Awakens” to już z kolei okienko dla Mornate’go, który przy akompaniamencie jedynie klawisze tworzy piękne akustyczne frazy z pogranicza muzyki klasycznej i brzmień rodem ze sztandarowych płyt Focus.
Kompozycja „Goblin” to pozycja klasyczna w dorobku grupy; złożona, mieniąca się różnorodnością, ciekawymi przejściami (z fajnymi klawiszowym motywem, którego pozazdrościłby sam Rick Wakeman), ale bardzo zgrabna i rewelacyjnie zagrana.
Całość zamyka „Dr Frankenstein” – niepokojący, zdradzający lekką słabość do jazz-rockowych inklinacji. Czy gorszy? Absolutnie nie. Klimatyczny, w końcówce dość porywczy numer, będący świetnym podsumowaniem poprzednich kilkudziesięciu minut.
„Roller” to nie tylko najlepsza pozycja w dorobku Goblina i italo-proga, ale też jedna z ciekawszych rzeczy, jakie cztery dekady temu się ukazały w ogóle. Może nie wyjątkowo odkrywcza, ani porywająca, lecz na wysokim poziomie i na swój sposób oryginalna, zdradzająca pewne ambicje muzyków.