ArtRockowy Dzień Pamięci Płyt Wyklętych – odcinek 6
Dzisiejszy wybór do cyklu wydaje się być mocno konkrowersyjny z kilku przynajmniej powodów. Mythos nigdy nie był tuzą krautrocka i nazwy kapeli Stephana Kaske’go nie była wymienia jednym rzutem z Guru Guru, czy Amon Düül II, to po pierwsze. Po drugie, zespół na dobrą sprawę nagrywał gorsze rzeczy (z krążkiem „Grand Prix” na czele), jednakże „Strange Guys” była pierwszą płytą na której to Mythos tak zdecydowanie odciął się eksperymentalnej, psychodelicznej spuścizny i skierował swoją twórczość w stronę bardziej przyziemnego i niespecjalnie wyszukanego rocka progresywnego.
Jednakże wybitnym nietaktem byłoby swierdzenie, że Kaske i ferajna zasilili liczną zgraję imitatorów Genesis, czy Yes. Zespół umiejętnie połączył elemanty nowo obranego stylu z mrocznością rodem z albumów Gary’ego Numana.
„Aeronaut” to konkretny riff, świdrujące syntezatory, fajnie napędzająca całość praca sekcji rytmicznej. Tytułowy „Strange Guys” jest niezwykle mroczny w swoim powolnym i złowrogim rytmie. Ten na dobrą sprawę autironiczny numer („mimo wszystko marzą o Ameryce, Fillmore West i Broadwayu, miejscach na listach i krzyczących fanach, dobrych recenzjach w ‘Rolling Stone’”), poza zrywem w refrenie niesie z sobą niezwykle numanowy klimat. ”Mysterious Scene” to takie fajne pomieszanie z poplątaniem: nośny gitarowy motyw, nieco orientalne wstawki, senna linia wokalna z akompaniamentem gitary akusycznej i fletu. Wszystko to przemieniające się nazwajem, tworząc jako całość przyejmny galimatias dla uszu.
„Powerslide” to jakby kopia otwierającego całość „Aeronaut”. Pulsujące rytmy syntezatorów, rzęsista gitara, lecz kompozycje prowadzona jest w nieco odmiennej manierze. Rytm jest spokojniejszy, a gdzieś w środku kompozycji jest ciekawe przejście w fragment, który równie dobrze mógłby się znaleźć na którejś z równolegle wydanych płyt Hawkwind.
„Terra Incognita” to już spokojniejsze granie z przewodnim rytem rodem z egipskiego folkloru. „Backstage Fumble” to znów świetny misz-masz, począwszy od wstępu rodem w stylu Jethro Tull (świetna partia fletu), po piosenkowy środek (tutaj z kolei gitara rządzi) i garażowy finał.
„Strange Guys” to płyta przynajmniej dobra. Może niezbyt wybitna i niewyszukana jednak prezentująca znośny poziom i mająca w zestawie ciekawe kompozycje.
Jednak dla kogoś kto ceni pierwsze dwa krążki kapeli, zawartość tego albumu może być ciężka do przetrawienia.