Nie miałem zamiaru pisać recenzji tej płyty i ślad po twórczości The Michael Schenker Group chciałem pozostawić na ArtRocku w postaci zrecenzjowania jedynie ich debiutu, ale właśnie usiadłem przed klawiaturą i od słowa do słowa powstał całkiem konkretny tekst o „Built To Destroy”. Tym samym postanowiłem, że skoro już „coś” powstało, należałoby to skończyć i pozwolić ujrzeć temu światło dzienne.
„Built To Destroy” jest czwartą płytą w dyskografii grupy szalonego Niemca z Hannoveru, ale według mnie drugą najlepszą w dyskografii. Co się wydarzyło w tzw. międzyczasie od wspominanego debiutu? Oj, bardzo wiele. Ze składu studyjnego z pierwszej płyty na koncertowy promujący album poza liderami (Schenkerem i wokalistą Gary’m Bardenem) nie przepisał się nikt. Na szczęście znaleźli się inni chętni z rewelacyjnym Cozy’m Powellem na czele i byłym kolegą Schenkera z UFO – Paulem Raymondem, którzy dołączyli do zespołu (ostatnim „rekrutem” został basista Chris Glen). W tym składzie powstaje płyta „MSG” (1981), uznawana za fanów za jedną z najlepszych aczkolwiek - pomimo swoich momentów – nie mającej siły orginału. Po serii tras koncertowych (których wizytówką jest album live „One Night At Budokan”), dochodzi do zmian składu; odchodzą Powell, Raymond i Barden. Tego ostatniego zastępuje opromieniony legendą Rainbow – Graham Bonnet (podobno planowano zaproponować angaż samemu Davidowi Coverdale’owi), lecz nagrany z nim album „Assault Attack” okazuje się mocno przeciętną pozycją. Do tego doszły kłopoty z nowym wokalistą, którego pociąg do butelki dał o sobie znać podczas koncertu w Sheffield w 1982 roku, kiedy to będący pod wpływem Bonnet na scenie poobrażał cały zespół włącznie z Schenkerem na czele i z hukiem wyleciał z grupy. Michael chyba bardziej przygnębiony niż zdesperowany zwrócił sie o pomoc do starego znajomego Gary’ego Bardena, który – z mniejszymi lub większymi oporami – propozycję przyjął. Tak powstaje płyta „Built To Destroy”, która - pomimo nienajlepszej atmosfery w jakiej była nagrywana - okazuje się więcej niż przyzwoitą pozycją w dyskografii formacji.
„Rock My Nights Away” jest typowy dla MSG; mocny, szybki z fajną motoryką i zadziwiającą nośnością. Oczywiście nie zabrakło ciekawie rozwijającej się linii melodycznej i piorunujących gitarowych zagrywek lidera.
„I’m Gonna Make You Mine” niesie ze sobą już ślad lat 80-tych; klawisze zaczynają zaznaczać swoją znaczącą rolę w konstrukcji utworu. Wprawdzie nie zajęły one równie ważnego miejsca jak w przypadku chociażby równoległych płyt Rush, ale w porównaniu z debiutanckim krążkiem z 1980 roku zmiana proporcji jest aż nadto znacząca. Niemniej jest to wciąż świetny utwór z zapadającym w pamięć refrenem i rytmem. Podobny charaketer ma zresztą jeszcze kilka kolejnych fragmentów wydawnictwa jak chociażby następny z zestawie „The Dogs Of War” czy naznaczony piętnem Van Halen „Still Love That Little Devil”.
Jest niemniej kilka różnic w porównaniu z debiutem. Przede wszystkim o ile w przypadku „Michael Schenker Group” udało się wyeliminować kiksy, niestety w przypadku „Built To Destroy” znalazło się kilka takowych fragmentów. Przede wszystkim rozczarowuje zupełnie nijaki „Systems Failing” z dość nużącym refrenem i równie mdło prowadzącym wokalem Bardena. Również zdecydowanie najmocniejszy na płycie „Red Sky” momentami może zadławić słuchacza swoją topornością i brakiem urozmaicenia.
Na szczęście w międzyczasie znalazło się sporo ciekawych momentów, które wyrównują proporcje. Instrumentalny „Captain Nemo” jest po raz kolejny świetnym polem do popisu dla samego Schenkera, który znów potwierdza swoją nienaganną technikę.
Jest tutaj również ciekawy, zamykający całość balladowy „Walk The Stage”. Spokojny i dość sennie rozwijający się utwór, w początkowych fragmentach kojarzący się nieco z poczynaniami Scorpions z czasem nabiera swojego szybszego tempa i charakteru. Wprawdze nie jest to na tyle piorunujące zwieńczenie całości jakie niósł ze sobą monumentalny „Lost Horizons” z pierwszej płyty zespołu jednak trzeba ocenić ten utwór niezwykle ciepło, pozostawiając pozytywne wrażenie.
Brzmienie niektórch fragmentów może chwilami brzmieć jako zbyt wygładzone, niemniej podsumując „Built To Destroy” stwierdzić należy, iż krążek utrzymuje przyzwioty, wysoki poziom. Ciekawe, chwytliwe melodie, sporo udanych partii gitarowych, pierwszoligowa produkcja. Niezbyt wyszukane dla ucha, ale i też niezbyt przytłaczające utwory tworzą całkiem udaną całość, która przypadnie na pewno do gustu fanom hard-rockowych brzmień.