Dlaczego Kingdom Come kiedyś było be, a teraz Greta Van Fleet jest cacy?
Do Kingdom Come swego czasu, czyli pod koniec lat osiemdziesiątych, trochę niesłusznie przylgnęła łatka kopistów Led Zeppelin. Lenny Wolf faktycznie starał się naśladować Planta jak tylko się dało, a jeden z numerów z debiutu był strasznie podobny do Kaszmiru. Ale oprócz tego aż tak dużo Zeppów tam nie ma. W każdym razie zespół był całkiem popularny, ale prasę miał marną – właśnie za to zżynanie z Led Zeppelin.
Teraz mamy Greta Van Fleet, którzy drą z Zeppów, aż krew idzie, a wszyscy się nimi zachwycają jakby nie wiadomo jakie to było objawienie. Myślę, że świadczy to o dwóch rzeczach, że rynek muzyczny jest strasznie płytki, oraz, że pismaki muzyczne gówno się w muzyce orientują, bo od ładnych kilku lat istnieje Scorpion Child, dla których Led Zeppelin też jest ważnym punktem odniesienia, a grają dużo lepiej i zdecydowanie bardziej po swojemu.
Bandu braci Kiszka (i Daniela Wagnera) też bym się specjalnie z tego powodu nie czepiał, bo współczesne hard'n'heavy jest równie oryginalne jak puszka Pepsi pośród innych takich puszek – nie ważne z kogo się zżyna, najważniejsze, żeby to robić dobrze. Niestety, chociaż robią to nie jakoś źle, jednak nie na tyle dobrze, żeby się chciało tego słuchać zamiast Led Zeppelin, żeby nawet się podczas słuchania nie pomyślało, że Zeppi jednak lepsi i może to by jednak ich posłuchać? To jest podstawowy problem zespołu – tam jest za mało muzycznej jakości. osiem numerów, z których żaden specjalnie w pamięć nie zapada. A słuchałem tego kilka razy, bo część jeszcze z pierwszej EPki. Pojedyncze utwory jeszcze pół biedy, ale jako całość takie muzyczne ADHD – trochę chaotyczne, hałaśliwe, przekombinowane. Za bardzo chcą być tym Led Zeppelin. I ja wcale nie mam do nich pretensji, że chcą. Mogą być. Ale jeżeli już ma to mieć sens, muszą być co najmniej dobrym Led Zeppelin. A na pewno nie są. Na "Codzie" można znaleźć lepsze numery, a to jak wiadomo są różne zmiotki i odpadki. Czyli na razie mamy zespół, który kocha Led Zeppelin, grać umie, ale na razie nie przekłada się to na coś w miarę sensownego.
Jak ich dopadnie wena twórcza, to sobie o nich przypomnę. A na razie pitolą o siedmiu zbójach. Szkoda czasu. Wrzucę sobie debiut Zeppów na odtrucie.
Gwiazdek nie będzie, bo to nie do końca recenzja, a raczej smutna konstatacja stanu współczesnej muzyki rockowej – wykonawca, który jeszcze jakiś czas temu byłby postrzegany jako niezbyt kreatywny kopista, teraz uważany jest za wielkie odkrycie.