Nagrany 18 marca 2016 roku podczas jednodniowej sesji w Studio5 w Liege album Machine Mass Plays Hendrix jest hołdem artystycznym oddanym amerykańskiemu gitarzyście blues-rockowemu i supergwieździe z Seattle. Hendrix, jak żaden inny ówczesny „wioślarz”, poszerzył zakres środków wyrazu wykorzystywanych w grze na gitarze o tzw. fuzz gitarowy, brzęczący feedback i kontrolę huczących zniekształceń. To właśnie jego udziałem stały się popisy niespotykanej wcześniej, olśniewającej, showmańskiej zręczności (gra zębami czy z gitarą trzymaną na plecach, nie wspominając o jej podpaleniu) i eksperymenty z wzmacnianiem dźwięku gitary, nieraz ocierające się o ogłuszający hałas.
W bieżącym roku mija właśnie pięćdziesiąt lat od wydania pierwszej autorskiej płyty Hendrixa Are You Experienced. Czyżby to właśnie okrągły jubileusz był przyczynkiem dla Michela Delville’a do nagrania „kowerów” hołubionego przezeń wirtuoza gitary? Jakkolwiek by nie było, Michel Delville (gitara), Tony Bianco (perkusja) i Antoine Guenet (klawisze) zapragnęli oddać cześć pamięci Hendrixa. Kolejność utworów na krążku odpowiada porządkowi, w jakim zostały one zarejestrowane w studiu i, jak zapewnia słuchacza jej autor, bez użycia overdubbingu czy najmniejszej korekty dźwięku. Lider belgijskiego tria jazz-rockowego Machine Mass, znany również z nawiązującej do kanterberyjskiej sceny muzycznej grupy The Wrong Object, na upamiętniającym postać Hendrixa krążku nie podejmuje desperackiej próby beznamiętnego odgrywania jego nagrań, lecz zmienia ich blues-rockową konwencję na psychodeliczno-jazz-rockową, czyli taką, w której on sam czuje się najpewniej, albowiem tkwi w niej od lat jako muzyk i kompozytor. Mnogość psychodelicznych efektów dźwiękowych, eksperymentów, manipulacji i odstępstw od pierwowzoru, jaka występuje w interpretacjach tria wzbudza jeśli nie zachwyt, to przynajmniej zaciekawienie zgoła niebanalnym podejściem i odmiennym spojrzeniem na twórczość autora przeboju Hey Joe.
Spośród dziewięciu umieszczonych na płycie MMPH nagrań z repertuaru Hendrixa tylko jedno jest instrumentalne. I to ono otwiera niniejszy hołd złożony postaci i twórczości Hendrixa. Third Stone from the Sun rozpoczyna się od zainicjowanego przez Delville’a lejtmotywu. Niedługo po nim następuje dobrze znany keyboardowy groove Gueneta. Wprawia on w ruch kolejne tryby Machine Mass, odpowiadające za kreowanie psychodelicznego nastroju tej jazz-rockowej kompozycji. Za sprawą niekończących się tremoli gitarowych i kontrujących je jazzowych organów przywodzi ona bardziej na myśl utrzymane w space-rockowej estetyce popisy solowe Steve’a Hillage’a niźli blues-rockowe esy-floresy legendarnego „wioślarza”. Gdy się dobrze wsłuchać w poczynania Delville’a na Trzeciej planecie od słońca, doszukamy się w tej muzyce również dalekiego echa skowyczącej gitary prekursora shoegaze’u Roberta Smitha z szalenie intensywnego The Kiss. Pozytywny odbiór nie-kowerów Hendrixa zapewniają też nie przypominające w niczym oryginalnych skryptów preludia większości kompozycji na MMPH (wszystkie z wyjątkiem ostatniego na płycie nagrania). Mało tego, nieraz temat przewodni stanowi jedynie nawiązanie do pierwowzoru, a wykorzystany do interpretacji instrument (nie gitara), jak i samo wykonawstwo są do tego stopnia odmienne, iż pociągają ze sobą nieoczekiwaną zmianę konwencji (hard-rockowa partia organów à la Deep Purple w Fire). Ciekawostką jest użycie stylofonu [miniaturowy instrument klawiszowy, na którym gra się rysikiem marki Stylus - przyp. red.] w You Got Me Floatin’, jak również strzępków wywiadów z legendą gitary (Little Wing i The Wind Cries Mary).
Okładkę płyty wydanej przez MoonJune Records wraz z udziałem Audio Anatomy zdobi mural Hendrixa na tle zapuszczonej, obskurnej kamienicy. Wyprodukowana przez Leonardo Pavkovića muzyka miewa z rzadka brudne brzmienie (ww. partia organów w Fire), ale jest ono nieodzownym elementem pejzażu dźwiękowego wydawnictwa. MMPH spodoba się z pewnością miłośnikom szeroko pojętej fuzji jazzu i rocka, w tym kojarzonych z nią artystów, takich jak Steve Hillage z Gongu (okres trylogii Radio Gnome Invisible) czy tzw. „Elektryczny Miles”. Pomimo przewagi gitary Delville’a w zawartej na krążku muzyce nie brakuje ciekawych partii instrumentów towarzyszących popisom artysty z Liege. Wystarczy posłuchać otwierającego album nagrania, aby się przekonać o panującym podziale obowiązków na MMPH. Third Stone from the Sun jest więc jak gablota wystawowa stojąca pośrodku centrum ekspozycji, po przestudiowaniu której poczujecie się wtajemniczeni, ale wciąż nienasyceni. Ledwie zaintrygowani, ale nie do końca ukontentowani. Połechtani raptem, ale nie na wskroś przejęci, no chyba że zechcecie obdarzyć artystę zaufaniem i pójść na całość…