Szary budynek, niczym szczególnym się nie wyróżniający, poza wąskim, prostokątnym oknem w górnej części, jedynej widocznej po tej stronie wapienno-ceglanej konstrukcji, kondygnacji. Kamera robi najazd, kadr się zwęża, kolory szarzeją, a kontury okna stają się coraz bardziej wyraźne. Szary 'monolit' wypełnia szczelnie cały obraz. Jednakże, ta chwilowa, przytłaczająca swoim gigantycznym rozmiarem, dominacja szarości poddaje się z wolna żółtej poświacie wypływającej feerią smukłych promieni świetlnych z ciasnej szczeliny w wysokim murze. Wolnym, acz zdecydowanym tempem, zbliżamy się do niej zalewani blaskiem światła i subtelną, radosną muzyką dobiegającą z pustego oczodołu tej monolitycznej budowli. Prześlizgujemy się przezeń jak ziarna piasku przez wąską szyjkę klepsydry zniecierpliwieni, by wreszcie odkryć to, co znajduje się po drugiej stronie muru. Odkrywamy coś na kształt niedużego oratorium, w którym cztery, nadzwyczaj skupione, głęboko pochylone nad instrumentami muzycznymi postacie budują mistyczną atmosferę uniesienia. Wzniosłe dźwięki tambury wtórują cierpliwie ostentacyjnemu łkaniu gitary elektrycznej oraz repetytywnej nonszalancji fortepianu, dzięki którym odnosimy wrażenie biernego uczestnictwa w czymś na kształt modlitwy, swoistej mantry o hinduistyczno-chrześcijańskim charakterze. Oko obiektywu spogląda teraz łapczywie na usta koreańskiej pieśniarki Djong Yun, by zdradzić treść wypływających z nich słów: Kyrie Eleison... Kyrie Eleison... Kyrie Eleison...
Hosianna Mantra to liryczna msza łącząca elementy religijne świata wschodu i zachodu w jedną spójną całość. Sam tytuł płyty jest dość intrygującym zestawieniem dwóch słów, które na pierwszy rzut oka kłócą się ze sobą jak sprzeczne epitety w poezji barokowej. Pomimo, iż semantycznie sprzeczna w swej nazwie, Hosianna Mantra jest wyrazem zjednoczenia dwóch religii, przenikania się chrześcijańskich wartości z hinduistyczno-buddyjskim spojrzeniem na świat duchowy. Wielkie uwielbienie stwórcy i pełne cichej determinacji dążenie do harmonii człowieka z absolutem. Najwidoczniej lider niemieckiej formacji Popol Vuh, Florian Fricke, doszedł do wniosku, że muzyka na tyle bardzo łagodzi obyczaje, iż postanowił stworzyć dzieło, które pojedna w jego prywatnej modlitwie zwaśnione strony odwiecznego sporu religijnego cywilizacji zachodniej ze wschodnią. Oczywiście doszukiwanie się jakichkolwiek podtekstów religijnych byłoby krzywdzące dla śp. Floriana Fricke, głównego pomysłodawcy i realizatora tej wzniosłej, ba, nawet szalonej idei, aczkolwiek skojarzenia, po zaledwie ukradkowym spojrzeniu na uduchowioną okładkę płyty, nasuwają się same. W jednym z wywiadów udzielonych Gerhardowi Augustinowi w lutym 1996 roku artysta zaprzecza, by Hosianna Mantra była ukłonem w stronę jakiejś konkretnej grupy religijnej i dodaje, iż jest to świadoma refleksja o charakterze religijnym nie mająca nic wspólnego z typową liturgią kościelną. Ta nieoficjalna msza święta jest pierwszym dokonaniem grupy całkowicie akustycznym z wykluczeniem wszelakich udogodnień elektronicznych w postaci Mooga, syntezatora, za pomocą którego Fricke potrafił wydobyć niezwykłe dźwięki, które, jak sam twierdził, wypływały z jego wnętrza. Moog miał jeszcze jedną bardzo ważną cechę, którą Fricke wielce sobie cenił, mianowicie umiejętność naśladowania kobiecego głosu o niemalże operowej skali, co można usłyszeć na wcześniejszym albumie Popol Vuh In den Garten Pharaos. Bawarczyk świadomie zrezygnował ze sztucznej elektroniki na rzecz naturalnych możliwości ludzkiego głosu, jakich na pewno nie brakowało w tamtym czasie córce sławnego kompozytora Djong Yun, której śpiew był absolutną efemerydą, tym czego Fricke szukał w Moogu przez dobrych kilka lat. Jak tylko Yun pomyślnie przeszła pierwsze próby do Modlitwy pochwalnej, Moog wylądował w rękach Klausa Schulze, innego dobrze znanego pioniera niemieckiej elektroniki.
Oprócz wyżej już wspomnianych, Floriana Fricke (fortepian) i Djong Yun (sopran), na okładce płyty Hosianna Mantra dodatkowo wyróżniono znakomitego gitarzystę Conny Veit'a (gitary elektryczna i dwunastostrunowa), klasycznego Roberta Eliscu (obój), lutnistę Klausa Wiese (tambura) oraz gościnnie grającego na skrzypcach Fritza Sonnleitnera. O ile tambura, stanowiąca zazwyczaj skromne tło utworów Popol Vuh, towarzyszy tutaj praktycznie każdemu akordowi gitary i fortepianu, to kantylen skrzypiec, na próżno by szukać na ośmiu ścieżkach Hosianny Mantry. Kręgosłupem całego "oratorium" są przede wszystkim gitary i fortepian okraszone ostrymi dźwiękami tambury oraz niebiański głos Koreanki Djong Yun. Kompozycję otwierającą płytę o jednoznacznie brzmiącym tytule "Ah!" można żartobliwie potraktować jako westchnienie do boga. To właśnie w "Ah!" fortepian wychodzi na czoło tej quasi-religijnej pieśni i dyktuje jej tempo zwalniając raz po raz, by ustąpić miejsca żałosnym łkaniom gitary Conny Veit'a. "Kyrie" powtarza ten schemat urozmaicając go niezwykle subtelną wokalizą Yun, która śpiewa jakby stała u progu szeroko rozwartych bram niebios. Utwór tytułowy przynosi zmianę w postaci mocno ekspresyjnych akordów gitary elektrycznej wygrywanych w iście jazzowym stylu. "Hosianna Mantra" to najdłuższa pieśń, w której Yun zachwyca licznymi zmianami tonacji śpiewu. Napięcie rośnie wraz z kolejnymi odsłonami tej nietypowej mszy. "Abschied" przynosi piękne solo Roberta Eliscu na oboju, a "Segnung" ciągnie wątek repetytywnych melodii fortepianiu i gitary z doklejonym rozkosznym zawodzeniem Yun w tle. Punktem kulminacyjnym płyty jest niezwykle zgrabna kompozycja "Nicht hoch im Himmel" z pełną gracji partią wokalną Yun, która po raz kolejny udowadnia, że za sprawą jej rozkołysanego, anielskiego śpiewu jest w stanie uchylić nam skrawek nieba. Całość definitywnie kończy przerywnik muzyczny "Andacht" nie wnoszący nic nowego do płyty poza kilkoma niewyraźnymi frazami gitary i tambury.
Hosianna Mantra to przełomowa pozycja w dyskografii Popol Vuh, ponieważ po raz pierwszy Florian Fricke zrezygnował z wykorzystania elektronicznych zabawek do tworzenia muzyki i sięgnął po akustyczne instrumenty nieraz o egzotycznych brzmieniach, i to nie tylko z nazwy. Ten album wyznaczył zupełnie nowy kierunek rozwoju muzycznego zespołu. Wprawdzie odbiega on jeszcze znacznie od gęstych brzmień tak charakterystycznych dla Vuh, jak te z Einsjager & Siebenjager i Letzte Tage Letzte Nachte, to już stanowi obiecujący zalążek późniejszego, akustycznego wizerunku grupy. Hosianna Mantra to pozbawiony skaz pomnik muzyki sakralnej nie przeznaczony do wystawiania na ołtarzach kościołów innych wyznań niż te, które nosimy w swoich sercach. To kompletny, wysokiej jakości przekaz akustycznych brzmień o naturalnej sile wyrazu, pozbawiony wreszcie tej surowej, monochromatycznej elektroniki, jaką dobrze znamy z dwóch pierwszych płyt zespołu.