Słuchając ostatnio ciekawej polskiej płyty jazz-ambientowej Muariolanza Muafrika z 2011 roku poczułem wreszcie dreszcz emocji równie silny, jak ten wywoływany zwykle nagraniami zagranicznych mistrzów gatunku. Zanim ten nu jazzowy miks (połączenie latynoskich brzmień, fusion z odrobiną funky groove) pojawił się w eterze, nieraz ulegałem pokusie obcowania z wielką sztuką zachodnich artystów.
Jedna z takich chwil słabości nastąpiła w grudniu ubiegłego roku, kiedy miałem okazję zaznać niemałej radości podczas odtwarzania w domowym zaciszu The Seven Dreams Goldbug – przestrzennego nu jazzu zza oceanu. Przedrostek „nu” w nazwie gatunku muzyki, jaką grają filadelfijczycy Tim Motzer (gitara), Eric Slick (perkusja), Barry Meehan (bass) oraz Brytyjczyk Theo Travis (saksofon i flet) nie oznacza w tym przypadku nudny. Przeciwnie, muzyka kwartetu zaskakuje dojrzałym jak na debiut brzmieniem i stertą niekonwencjonalnych pomysłów. Niektóre z nich wybiegają otwarcie poza granice ambientu i jazzu w eksperymentalny prog-rock brytyjski końca lat 90., przez co, łatwiej im trafić do bardziej progresywnych uszu. Gdyby Steven Wilson (Porcupine Tree, notabene przyjaciel Theo Travisa) nagrywając w okresie Signify materiał na album Metanoia miał go teraz przerobić na nu jazzową nutę to pewnie otrzymalibyśmy coś – równie groovy – na kształt Złotego Żuczka. Z ogromnym szacunkiem wypowiadam się o płycie The Seven Dreams ponieważ nieczęsto można kupić tak wykwintny koktajl dźwiękowy, po spożyciu którego czuje się pełną odnowę wiary w możliwości współczesnej muzyki popularnej.
Wydany w 2010 roku nakładem 1k recordings The Seven Dreams zwraca uwagę na doskonałe połączenie ambientowych miniatur (''Shadow Memory'', ''Unravelling'') z dłuższymi formami synkopowanymi (''Scratching The Third Eye'', ''The Past Is Still Present''). Niezwykle uderzającą cechą płyty jest wyjątkowo mroczna tonacja, w której została utrzymana i nawet niespokojny bass Barry'ego naznaczony stylem groove (''The Departure'') nie jest w stanie jej rozjaśnić. Wszelkiej maści ponuracy zapewne poczują powiew melancholii w duszy słuchając czwórki artystów.
Cząstka talentu Travisa ujawnia się w trzech ostatnich utworach jak oczekiwany duch pod koniec dobrego filmu grozy. W ''Elevation'' kontrapunktuje on wysoką grą na saksofonie cichy zgiełk elektronicznych dźwięków i gitary Tima. ''The Past Is Still Present'', oprócz kapitalnego zawodzenia saksofonu i chwilami brzmiącej jak sitar gitary, przynosi cudownie lekką grę Erica na perkusji znanego ze współpracy z Adrianem Belew (King Crimson). Ostatni numer na krążku ''Persistance Of A Memory'' oczarowuje refleksyjnymi pętlami fletu Travisa sprawiając, że myśli same wracają do dawnych solowych dokonań artysty (Slow Life, For the Love of Open Spaces, Thread). Jednak, największej radości w smutku wszechogarniającym mnie pod wpływem słuchania tej płyty doświadczyłem wobec epickiego nagrania ''Scratching The Third Eye''. To w nim słychać największy niepokój w pozornie bezładnej grze muzyków, w której rzewne tony gitary okładane (niesłusznie?) pałkami perkusji wystukującej nieregularny jak norweski fiord rytm, wylewają ukryte żale niespełnionych marzeń i snów.
Płyta The Seven Dreams narodziła się niedawno bo niespełna pół roku temu i czeka wciąż na odkrycie przez miłośników nieprzeciętnych wrażeń – też tutaj w Polsce. Pozostaje mi tylko pochwalić cudze tj. Goldbug The Seven Dreams, jako że swoje znam (Muariolanza Muafrika) i na swój sposób cenię i kocham.